powrót do Skandynawii
Jak tylko wróciłem ze Szwajcarii rozpocząłem przygotowania do ponownego odwiedzenia Szwecji. Czasu było niewiele bo niespełna dwa tygodnie.
Byłem skazany na lot Ryanairem (bardziej lubię Wizz-a) bo leciałem z Łodzi Celem była stolica Szwecji – Stockholm – miasto położone na 14 wyspach zwane “Wenecją Północy” lub ” miastem które unosi się na wodzie”.
Po dojechaniu z lotniska flybusem szybko namierzyłem swoją baze noclegową.
Plusem lokalizacji był fakt że hostel znajdował się w samym centrum. Minus (który bardziej dodawał klimatu niż by przeszkadzał) to warunki (byłem później w Stockholmie i w innym obiekcie było podobnie) – są to sale wieloosobowe – istne noclegownie dla turystów. Tak naprawdę ze wszystkich moich wyjazdów te w Stockholmie były najbardziej spartańskie. Trafiła mi się prycza w izbie 30 osobowej !!!! Ze był komplet – powiem Wam że kapitalne uczucie gdy 29 par oczu świeci w ciemnościach jak wchodzicie :) Było jednak bezpiecznie i zasada była prosta rano wszyscy wychodzą i spotykamy się tylko na noc by się wyspać. Zresztą kto by w takim mieście i w takich warunkach garował w łóżku?
Od razu więc (starym zwyczajem zresztą) po zrzuceniu bagaży udałem sie na spacer po starym mieście.
Mimo że było po północy i mróz był konkretny (ok -15 st. Celsjusza) śnieg przyjemnie zgrzytał pod butami i przynajmniej godzinę spacerowałem sobie pustymi uliczkami Gamla Stan (Stare Miasto). Podczas moich wyjazdów (w odróżnieniu od biur podróży i innych zorganizowanych “tworów”) nikt mnie przecież nie goni i nie ogranicza – byle tylko wrócić na lotnisko na czas. :)
Rankiem dopiero zobaczyłem gdzie zamieszkałem – w przeciwieństwie do mojej “sypialni” okolica hostelu była bardzo piękna – nad samym kanałem, na starówce…
wśród pływającej lutowej kry cumowały u nabrzeży różne statki…
a obok siedzibę miał Król Szwecji…
Przyznam że pałac królewski choć gabarytowo ogromny sprawia wrażenie surowej bryły – zapomniałem że Skandynawowie stawiają na praktyczność nie na wygląd :)
Z racji że była niedziela postanowiłem obcując z przyroda spędzić ten dzień.
Tradycyjnie kupiłem więc na wstępie kartę miejska by mieć dostęp do komunikacji i muzeów.
Na początek odwiedziłem Skansen – Aquarium :
Rybki nie tylko mnie wprawiały w zachwyt i doskonały humor…
dla napotkanych dzieciaków to ogromna frajda (nie tylko zresztą dla nich).
Szkoda że u nas nie są powszechne niedziele w takich miejscach (może dlatego, że takich miejsc po prostu nie ma? )tylko ciąga się dzieciaki po galeriach handlowych. / taka dygresja
Były też majestatyczne ukwiały….
i… koniki morskie (Pławikoniki). :)
W pomieszczeniu obok na zwiedzających czekały urocze “trujące” żabki z całego Świata.
Stockholmski Skansen to centrum rozrywki które łączy zarówno ogród zoologiczny jak i liczne muzea. Po wyjściu z Aquarium udałem się więc do pobliskiego Muzeum Biologii.
W nim można zobaczyć krzyżówkę ssaka z ptakiem :)
Muzeum może bez efektu wow ale prezentuje cała faunę i florę Skandynawii.
Kolejny obrany cel to powrót do dzieciństwa – w Stockholmie bowiem ma swoje miejsce Muzeum Pippi Långstrump do którego nie mogłem nie zajrzeć.
W takich miejscach zapomina się na chwile o Świecie dorosłych i znów jest się dzieckiem. Polecam zdecydowanie, szczególnie podróż kolejką przez świat przygód Pipi. Sprawia ona, że książki i obrazy z dzieciństwa wracają jak bumerang.
Przed muzeum Pipi zimowe drzewa również przystrojone…
futurystyczne troszkę…
Z racji że wszystkie obiekty sa koło siebie (co ułatwia zwiedzanie) mimo krótkiego dnia odwiedziłem jeszcze Muzeum statku Vassa.
Królewski galeon zasłynął tym, że jak był wodowany i miał wyruszyć w dziewiczy rejs to… …przewrócony podmuchem wiatru – zatonął na oczach mieszkańców. Wrak wydobyto i utworzono muzeum. A Że były to czasy sprzed potopu szwedzkiego (budowę statku ukończono w 1628 roku) doszukiwano się w tym wydarzeniu również spisku ze strony Polski.
W muzeum zebrano również pokaźna kolekcje minerałów i kruszców ze Świata.
Po tak spędzonej niedzieli resztę dnia spacerowałem sobie po mieście. Śniegu na szczęście w Skandynawii nie brakuje – co mnie cieszy osobiście. Więc przyjemnie skrzył się i trzeszczał pod butami a ja powoli kierowałem się pieszo na starówkę, delektując się pięknem miasta – już sobie wyobrażam jak piękna musi być stolica wiosna gdy jest zielono (nie byłem wiosną – wszystko przede mną)
Kolejny dzień zacząłem od… demonstracji :).
Idąc na dworzec kolejowy (a jakże :) ) trafiłem bowiem na głównym placu miasta na manifestacje w obronie Kurdystanu. Osobiście uważam że Szwedzi są zbyt liberalni i za dużo przyjmują emigrantów szczególnie z Azji i Afryki. Boje się że sytuacja wymknie się kiedyś spod kontroli. To na tym placu rok wcześniej dokonano zamachów. Powiem szczerze miałem obawy przechodząc ale było spokojnie.
I choć nie mam nic do emigrantów to uważam że niekontrolowany napływ wcześniej czy później będzie stanowił problem (w 2014 roku głośno również było o zamieszkach i podpalanych autach przez emigrantów w związku z protestami – ale to odrębna bajka).
Tak czy owak całe zbiegowisko trwało max 15-20 min. przyjrzałem się z boku (z ciekawości) a gdy pokojowo wszyscy się rozeszli dotarłem na pobliski dworzec.
Po nabyciu biletów (na powrotny autobus na lotnisko) udałem się do miejskiej motylarni znajdującej się ona na północy miasta.
Świat motyli jest równie piękny i sprawia że człowiek na chwilę zapomina o codziennym życiu.
Jedyna trudność w takich miejscach to robienie zdjęć. Klimat dla zwierząt jest tropikalny – deszczowy, a to zabójstwo dla każdej elektroniki.
Nad wszystkim czuwały papugi :)
Z motylarni udałem się pod budynek Globen SkyView.
Sam budynek powstał w 1989 roku i jest to największy kulisty budynek na Świecie. Pełni on funkcje hali sportowo – widowiskowej. Atrakcja jest możliwość wjazdu na szczyt 130 m budynku przeszklona winda – podziwiając panoramę miasta.
Tak sobie wjeżdżając dostrzegłem dziewczynkę – “ależ maja beztroskie dzieciństwo” – pomyślałem…
Dzień się jeszcze nie kończył więc po przejażdżce na dach hali wróciłem do Skansenu by ponownie nacieszyć oczy różnorodnością świata. :)
Były więc węże…
…pająki…
jaszczury…
czy krokodyle…
Nie zabrakło tez ponownie rybek…
ten gatunek oddycha zarówno tlenem z wody jak i z powietrza – fascynujące.
Były też gryzonie
no i oczywiście małpki wszelakie (co gorsza luzem i ponad głowami – niektóre) :)
Do wieczora jeszcze zdążyłem odwiedzić muzeum noblowskie
Później swoje kroki skierowałem do sklepu muzycznego by nabyć pamiątkę muzyczna oraz do księgarni (ot taka kolejna “świecka” – kosztowna dodam – tradycja).
Późne popołudnie i wieczór spędziłem na przechadzaniu się starym miastem.
Odkryłem najwęższą ulicę na świecie…
Mimo silnego mrozu wyżowa pogoda sprawiała że miasto prezentowało się przepięknie:
Następnego (ostatniego) dnia pogoda jakby sama opłakiwała fakt że wyjechać muszę – nie odkryje Ameryki gdy napisze że żal mi było opuszczać Skandynawię. Od samego ranka w Stockholmie sypało…
Niestety czasu nie można zatrzymać więc wsiadłem w autobus i udałem się na lotnisko – po drodze uchwyciłem ostatnia fotkę ze Szwecji
Wyjazd (choć botaniczny – jak go określam) bardzo udany i wiem że kiedyś ponowie odwiedzę to miasto – może wiosną lub latem gdy będzie zielono? Czas pokaże