podbój północy – czyli Niemcy-Dania-Islandia-Norwegia w jednym – cz.V – Golden Circle
Następnego popołudnia zgodnie z planem zostało pod hostel dostarczone autko – Toyota RAV 4 (SUV z napędem na 4 koła). Po krótkich formalnościach w biurze i opłaceniu auta można było ruszać w drogę. Aura nie była za ciekawa.
Drogi poza stolicą puste co od razu dało się odczuć, ale świetnie utrzymane jak na warunki tam panujące oczywiście.
Pierwszym przystankiem miała być elektrownia geotermalna – Hellisheiði, znajdująca się 30 km na wschód od Reykjaviku. Jest ona największą elektrownią geotermalną na Islandii i znajduje się u podnóża wulkanu Hengill.
Energia geotermalna pozyskiwana jest z 50 odwiertów o głębokości 1000-2200 metrów. W budynku oprócz zwiedzenia elektrowni można zapoznać się ze zjawiskiem trzęsienia ziemi (jest specjalny symulator). Poznać możemy również faunę i florę okolicy no i oczywiście mnóstwo zagadnień związanych z wodami geotermalnymi.
Po około godzinnym zwiedzaniu skierowałem się ku jeziorze Þingvallavatn. I tu GPS (choć zbawienny – przyznaję) pokierował “ekspedycję” bocznymi drogami – dopiero nad samym jeziorem odczułem jaka jest aura (przenikliwy wiatr, marznący deszcz oraz szklanka na drodze).
Samo jezioro – choć o tej porze szare i ponure – pochodzenia tektonicznego. W okolicach jeziora znajduje się skomplikowany system szczelin, świadczących, że w tym miejscu przebiega granica płyt tektonicznych : Euroazjatyckiej i Północnoamerykańskiej.
Granica płyt tektonicznych – zobaczyć to – takie było moje małe marzenie swego czasu gdy siedziałem na lekcji geografii. Co innego teoria a co innego doświadczyć takiego widoku na żywo.
Znad jeziora udałem się ku najbardziej znanej szczelinie Almannagjá, co w tłumaczeniu znaczy “Wąwóz Wszystkich Ludzi”.
Droga do tego miejsca – znajdowało sie nieopodal jeziora po północnej jego stronie – nie była usłana przysłowiowymi różami. GPS kręcił ale SUV dzielnie jechał do przodu.
Tak to mniej więcej wyglądało :)
Przy wejściu na szlak zastała mnie noc – zmrok przypominam zapada dość szybko o tej porze roku (listopad). Więc ok 16-tej trzeba było zaprzestać wędrówki. Nocleg był w samochodzie. Ambitne plany spaliły na panewce gdy wychodząc wpadłem po kostki w zamarznięty śnieg. Do tego przenikliwy wiatr i lód zniechęcał do próby wbijania śledzi w grunt. Skończyło się więc na złożeniu tylnych siedzeń i ułożeniu się na wygodnej kanapie pod ciepłym DDR-owskim śpiworze z Bundeswehry. I tak kolorowo nie byyło bo w środku nocy gdy wiatr przenikliwy bujał autem, to wychłodziło się i panował nieznośny ziąb, Do tego mokre ciuchy wiadomo schnąc nie chciały – ale jak survival to survival.
Poranek to szybkie pozbieranie maneli, złożenie siedzeń, coś na ząb, poranna toaleta i w drogę na zwiedzanie. Na szczęście chłód motywował do szybkich działań i nieociągania się.
O brzasku ( ok godz. 9:30) gotowy byłem by odwiedzić Þingvellir – co w dosłownym tłumaczeniu znaczy: þing – parlament, vellir – równina.
Krótki szlak prowadzi nas przez skomplikowany system szczelin, mijając po drodze mini wodospady i formacje skalne.
Miejsce to jest bardzo ważne w historii Islandii. To tu w 930 roku po raz pierwszy zebrał się islandzki parlament Althing. Jest on jednym z najstarszych instytucji parlamentarnych świata, która funkcjonuje do dziś. Althing obradował tutaj do końca XVIII wieku. Tu również ogłoszono pełną niepodległość Republiki Islandii dnia 17.06.1944 roku.
Niesamowite – takie niepozorne odludne miejsce, a jaki kawał historii. :)
Po wdrapaniu sie na szczyt wąwozu widzimy pęknięcie tektoniczne w całej okazałości – bajka.
W tym miejscu również obserwuje się tu znaczącą aktywność sejsmiczna i wulkaniczną. Powierzchnia ziemi poprzecinana jest licznymi szczelinami, A prezentowana na zdjęciach w całej okazałości to właśnie głęboki wąwóz Almannagjá.
W 1928 utworzono na tym obszarze park narodowy (wraz z przyległym, a widzianym wczoraj jeziorem Þingvallavatn ). Warto dodać, że Islandia – podobnie jak inne kraje skandynawskie traktuje przyrodę (w tym Parki Narodowe) jako dobro wspólne, powszechne i co ważne bezpłatne , więc bez żadnych problemów można zwiedzać parki nie ponosząc kosztów – nie ingerując oczywiście w krajobraz.
Dodatkowo od 2004 roku teren parku został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Następnie udałem się w kierunku równie słynnych islandzkich gejzerów. Aura i warunki drogowe w dalszym ciągu nie rozpieszczały.
Po drodze mijałem liczne strumienie i potoki (rzeki).
Rzadko, bo rzadko ale pojawiały się baseny termalne – znikąd.
Były też fermy dzikich koni na totalnych odludziach.
Zarówno odwiedzany przeze mnie Þingvellir jak i gejzery (do których zmierzałem) wchodzą w skład tzw. Golden Circle – złotego kręgu / pierścienia, czyli wszystkich atrakcji Islandii w pigułce.
Tak oto kolejnym moim przystankiem była dolina Haukadalur – eldorado islandzkich gejzerów :)
“Dymiące” pole ciągnie się po horyzont.
Dodam, że temperatura wody wypływającej z wnętrza ziemi waha się w przedziale:
To tu znajduje się wysłużony “staruszek” – Geysir. To od niego nazwano źródła geotermalne na całym świecie – gejzerami.
Geysir wyrzucał wodę na wysokość 80 metrów od XIV wieku do lat 60. XX wieku. Obecnie wyrzuca wodę na kilka metrów co ok 48 godzin w niezbyt regularnych odstępach czasu.
Palmę pierwszeństwa dzierży zatem inny rekordzista – gejzer Strokkur – co w dosłownym tłumaczeniu znaczy tyle co “kierznia” (dla niewtajemniczonych :) Kierznia – drewniane naczynie do ubijania śmietany na masło, maselnica, maślnica – za słownikiem języka polskiego).
Jest on największym czynnym gejzerem Islandii. Wybucha co 5-10 minut, wyrzucając podczas erupcji słup wody o średnicy 3 m. na wysokość 30 m. .
Rzadko ale zdarzają się podwójne (następujące po sobie) erupcje gejzera – mi udało się jedną taką uchwycić.
Niesamowity , rewelacyjny – naprawdę porażające zjawisko, zapierające dech w piersiach.
Podziwianiu zjawiska nie było końca. Tu tez po raz pierwszy odczułem tłok na szlaku – raptem ok 15 osób. Niemniej jak się jedzie po Islandii to przez setki kilometrów można nie zobaczyć żywej duszy – stąd moja dygresja.
Inne, mniejsze erupcje miały tez swój urok – niesamowite gdy widzisz że ziemia pracuje.
Kiedy już ochłonąłem z wrażenia udałem się do pobliskiego sklepiku (obok są miejsca noclegowe) aby nabyć pamiątkę.
Kolejnym przystankiem na Golden Circle jest wodospad Gullfoss.
Znajduje się on na rzece Hvita. Składa się z dwóch kaskad: pierwszej – 11 metrowej, oraz, drugiej (będącej pod kątem w stosunku do pierwszej) – 21 metrowej. W każdej sekundzie przepływa przez wodospad 400 metrów sześciennych wody!!!!
Na pewno duży wpływ na moje odczucia miała aura (tu była bodaj najbardziej paskudna) niemniej przy wodospadzie nie miałem efektu “wow !!!”.
W tym miejscu zakończyłem zwiedzanie Golden Circle i namawiam do nieograniczania się do przewodnikowych atrakcji, albo co gorsza objazdówek z biurem podróży. Spłyca to prawdziwe piękno i ubogaca wyjazd. Niemniej warto rozpocząć zwiedzanie Islandii przynajmniej od Þingvellir i gejzerów, a latem Gullfossu.
Kolejną częścią będzie podróż przez południowa Islandię na własna rękę i w totalne nieznanie…