rowerowy Borholm
Pod koniec kwietnia 2013 w skutek stresu i przemęczenia zacząłem tracić wzrok – gdy wszyscy mieli słoneczną majówkę ja dochodziłem do siebie po udanym zabiegu ratującym wzrok. Miesiąc katorgi i leżenia horyzontalnie a w głowie masa przemyśleń. Tak stworzył się pomysł by odbić sobie szpitalna majówkę niedrogim wyjazdem weekendowym na Borholm w ramach rekonwalescencji.
Gdy tylko lekarz prowadzący dał zielone światło to w czerwcu wyruszyłem. Plan był prosty – dostać się jak najszybciej (i w miarę najtaniej ) najpierw do granicy niemieckiej, później do niemieckiego Sasnitz (znajdującego się na Rugii) by dalej na Borholm popłynąć promem .
Oczywiście jak to u mnie bywa najgorszym odcinkiem jest wyjazd/przyjazd do kraju. Nie inaczej było i tym razem. Spóźniony pociąg, brak możliwości płatności kartą w pociągu (bo mimo że teoretycznie można to jedziemy przez knieje między Łodzią a Zgierzem !!!!! i zasięgu brak, i się wiesza – i podobnych wątków “ale bo…” cała masa) chyba żart konduktora, który mnie zezłościł “nie macie biletu to wysiadacie w Zgierzu, Łęczycy – a co to ja złodziej jestem? legalnie z kartą w ręku poszedłem zapłacić ?!?!.
Sporo spóźnieni dotarliśmy do Poznania i oczywiście pociąg którym miałem jechać dalej – odjechał. Efekt mini sesja pt. “Poznań nocą” a tak naprawdę garowanie pod krzyżami w oczekiwaniu na najbliższy pociąg (który też sie spóźnił – ot taka polska tradycja).
Na początek moja ukochana uczelnia :)
krzyże,
i zamek.
Na placu też jest makieta dla niewidomych (popieram).
Och lubię Poznań – studiowało się tam 5 lat = masa wspomnień.
Przyjechał jednak spóźniony pociąg i trzeba było jechać (tłuc) się dalej w przedziale z pijanymi gostkami którzy za nic mieli że jedzie ktoś inny – ot uroki miejscówek (pomijam że moje miejsce zawłaszczyli sobie i nie miałem gdzie siedzieć, wybrałem korytarz.
W takim folkloru z jeszcze większym opóźnieniem dotarliśmy do szczecina. Tam kolejny problem – od kasy do kasy jestem odsyłany (w praktyce od kolejki do kolejki bo tylko 3 kasy a ludzi multum) bo panie nie wiedzą jak i która ma sprzedać bilet do Niemiec na pociągi DB. Ostatecznie na styk i biegiem do pociągu – u konduktora niemieckiego kupiłem bez problemu do pierwszej węzłowej stacji – Pasewalk. Po przejechaniu granicy podróż nabrała innego znaczenia i przyjemności. Pociąg pusty, cichy i punktualny z miłą obsługą, gdzie kartą mogłem zapłacić mimo pustkowia przez jakie jechaliśmy.
W Pasewalku było 30 min na przesiadkę. Przez ten czas kupuję w automacie biletowym bilet bezpośrednio do Sasnitz (coś koło 10 euro).
O jedziemy dalej… :)
No to już w pociągu.
Za oknem monotonny krajobraz, wiatraki, wiatraki, wiatraki…
Kolejna przesiadka w Stralslund.
Czasu mało bo ok 10 min na przesiadkę więc szybkie poszukiwanie odpowiedniego pociągu.
I ruszamy dalej…
Krajobraz się zmienił i pojawiło się morze – znak że wjeżdżamy na niemieckie wyspy na Rugii.
Tuż przed Sasnitz moją uwagę przykuła ta oto budowla :)
I jestem u celu dalej już tylko Morze Północne. Witam z centrum miata przed ratuszem :)
Tylko gdzie ten port? Chyba tym mostem w dół – wartko bo 30 min do odejścia z portu.
Mały postój na widoczek z mostu.
A tu na dole niemiła niespodzianka, owszem morze jest, port jest ale nie promowy?!? Tylko dla małych jachtów !!!!
Więc gdzie go szukać? Mała panika 25,24,23 min do odpłynięcia promu na który mam bilety – co robić?
Od pana ze sklepiku z pamiątkami dowiaduje się, że prom którego szukam odchodzi z portu oddalonego o kilkanaście km od miasta !!!!!
TRAGEDIA !!!! Tyle się tłukłem i ucieknie mi prom…
Za co kocham spontaniczne podróże? za małe cuda i gesty :) Oto pan wspaniałomyślnie zamawia taksówkę i instruuje, że pod ratuszem za chwile podjedzie mercedes “okularnik” w kolorze kości słoniowej i rozwiąże mój problem. Uścisk dłoni, krótkie “danke schön” i biegiem na górę. Zalatuję patrzę spanikowany – stoi :) Kierowca już wie jaki kurs więc o nic nie pyta. Ja tyko siedzę nerwowo i przez ramię z tylnego siedzenia zerkam na taksometr: 1,2,3,4…euro – ile to będzie i czy tyle mam? Stanęło na prawie 11 euro – nie jest tak źle. Pan podjeżdża pod sama wieżę szybka zapłata i biegiem przez bramki, kasy na trap 7 min do odbicia od brzegu.
ZDĄŻYŁEM !!!! :)
Ruszamy – za burtą port i charakterystyczne “białe” wybrzeże Rugii.
Mijamy jakąś mała jednostkę :) (my mamy kilka kondygnacji)
W przeciwieństwie do wcześniejszej (średnio udanej) wyprawy gdzie nabawiłem sie choroby morskiej, ta mijała bardzo spokojnie.
Nie to abym miał uprzedzenia ale zdecydowanie wariant z Sasnitz Wam polecam. Cena niewiele wyższa (25 euro za rejs) a komfort o niebo lepszy – większa jednostka = większa wyporność. Ma to znaczenie jeżeli nie lubicie bujania.
Jeszcze tylko pamiątkowe foto z oryginalnym nakryciem głowy – pogoda była wyśmienita i słonko prażyło.
Szkoda, że tak w samolotach nie mam…
za to na statku szybko mnie uspało. Poza tym za gorąco jak dla mnie
Człowiek zdążył się wyspać, a tu dalej się płynie…
Ktoś kiedyś powiedział że gdzie ptaki tam musi być ląd,
coś w tym jest bo dopływamy.
Przed nami stolica wyspy Rønne.
Przy wysiadaniu – Łukasz jak zwykle garażem – okazało sie że garbuski jechały na jakiś zlocik na Borholm.
Ktoś inny na camping.
Skąd to wiem? A bo jak wspomniałem w poprzedniej opowieści – Łukasz musi wyjść wyjściem V.I.P :p tj. razem z autami.
Informacja dla chętnych – wysiadacie z promu i po drugiej stronie skrzyżowania po prawej jest duża szopa gdzie wypożyczycie rower. Ceny przystępne – nie pamiętam, coś koło 10-15 euro za dobę dałem.
Może to się początkowo wydać śmieszne – cała wyspa ma w poprzek 30 km. co to za dystans? Dla kogoś kto po poważnej operacji oka i miesięcznym leżeniu “odłogiem” siada na rower to jest to wyzwanie. Skrupulatnie odliczałem więc metry a pomagały mi te oto maleństwa.
Z racji, że numeracja jest do Rønne, im bardziej się oddalałem tym kilometraż spadał a ja wiedziałem ile do celu mi pozostało.
Krajobraz raczej monotonny, lekkie pagóry, paradoksalnie brak lasu a jeżeli już to krzaczory i łąki i pola.
Borholm jest rajem dla rowerzystów. Drogi dla rowerów przybierają różne formy – oto pierwszy przykład.
Generalnie nim dojedziesz do krzyżówki, ronda to auta już się zatrzymują, bo masz bezwzględne pierwszeństwo i to nie jest czysta teoria jaką niestety dostrzegam codziennie w Polsce.
Czasem pojawiały się domki.
Jedziemy dalej a droga faluje.
Po drodze mijam zabytkowy dom modlitewny.
Cel jest już coraz bliżej – drogi świetnie są oznakowana zarówno dla aut jak i rowerów.
Na horyzoncie pojawiło się morze.
Prawie się udało – jest satysfakcja,
jeszcze tylko małe szaleństwo i ostro w dół, taka nagroda i wiatr we włosy. Swoja droga fajne skały :)
Witam na drugim (północnym) krańcu wyspy – miejscowość o uroczej nazwie Gudhjem.
Najpierw sklep, człowiek z pragnienia za chwilkę padnie :) Gdy się zaopatrzyłem czas do portu na ławeczkę i konsumpcja. A jadło oryginalne:
Kupiona po drodze na straganie :) Co ciekawe w Danii rolnicy i mieszkańcy generalnie maja zaufanie – jedziesz, patrzysz stolik – na nim porzeczki poporcjowane i karteczka 10 koron duńskich, obok puszka na zapłatę. Bierzesz – płacisz – jedziesz. Nie ma to żadnego dozoru. Już to widzę w Polsce…
Czas jeszcze sprawdzić co się kupiło do jadła/picia.
Okolica portu w Gudhjem bardzo fajna
A jakie skały.
Słońce jednak chyliło się ku zachodowi, a że do dyspozycji były sakwy z namiotem, trzeba wydostać się z miasteczka. O jak się nie chciało ruszyć z tej ławki. Za to pod wieczór była nagroda I teraz będzie sielanka….
plaża w okolicach Gudhjem.
i wcześniejszy zachód słońca – to był piękny wieczór – zachód, cisza i szum morza – czy można było o większą nagrodę za trud?
Obóz rozbity :)
Wreszcie odpoczynek.
I widok na dzień dobry o świcie z namiotu
Ranek był równie piękny.
Jeszcze tylko do Łazienki na kąpiel…
szybkie pakowanko i w drogę powrotną – ścieżka czeka.
Nagle – niespodzianka, jaka oryginalna ścieżka na półce skalnej.
I wybrzeże co raz ciekawsze.
Ale aby nie było za różowo – zonk – wspinaczka, nie jest to proste z rowerem + sakwy.
Za to widok z klifu fajowy :)
Jeszcze tylko kilka schodków..
i jestem na przydrożnym parkingu.
A jak parking to i mapa – zobaczmy co i jak (gdzie się spało).
Wszystko jasne – dalej w drogę na zachód wyspy.
Tym razem inny odcinek drogi rowerowej – bezpieczniejszy jak dla mnie i bardziej malowniczy i urozmaicony.
Z boku ciągle towarzyszy morze.
I znów wybrzeże – polecam północno-zachodnią część wyspy – piękna.
Po drodze postój przy stoisku z pamiątkami – zmyślne, dzieciaki sprzedają swoje stworki z kamyków.
Zbliżamy się do kolejnego miasteczka – zaczynają pojawiać się domostwa z podwórkami.
Na obrzeżach odbiłem w głąb wyspy, by powrócić do stolicy z której wczoraj wyjechałem – czas do wieczora oddać rower, a jeszcze w planach była postój na kąpiel w morzu – na północy plaża była kamienista, południe jest piaszczyste. Słońce operowało – taka kąpiel dla ochłody w sam raz.
Po drodze postój na odpoczynek w upale.
I na drodze jakieś ożywienie.
Im bliżej stolicy tym więcej miejscowości i urozmaiceń na drodze, a po prawo znów morze.
Wreszcie pod Rønne pojawiły się drogowskazy na plażę – dotarłem – zuch :)
Po 3 h na plaży dojechałem nad port – zdałem rower. Autobusem podjechałem na obrzeża miasta gdzie rozbiłem się na polu namiotowym z racji braku koncepcji i faktu że raniutko trzeba być na promie powrotnym.
Wieczorna wizyta na rynku.
Po zakupach wróciłem na kolację na pole namiotowe – ostatni akcent Borholmu to nocna gra w… szachy.
Rano piechotką kilka kilometrów na prom i ok 12-tej już byłem w Sasnitz. Tu oczywiście pogubiłem się i nim wyszedłem uciekł mi autobus miejski do miasta. Nic idę pieszo do większej drogi. Daleko nie było ( jakieś 2 km), na krzyżówce jest przystanek Dubnitz (przechrzczony przeze mnie na “Dupnitz” :) ). Tam łapię po 25 min. inna linie która dowozi mnie do dworca kolejowego za 1,5 euro.
Na dworcu kupno biletu do Pasewalku, 15 min i jadę w kierunku granicy. Podobnie 2 przesiadki i ponownie do granicy wszystko planowo płynnie. Wjeżdżam do Szczecina – trzeci świat. Regio ze Świnoujścia do Poznania (najbliższe połączenie) opóźniony 160 min !!! Wjeżdża napchany jak cholercia. Z reguły kończy sie to siedzeniem na bagażu przy niedomkniętym kiblu i tak tez się stało. Dalej już nie marudzę aby nie było że bardziej narzekam niż to konieczne. Ale Borholm rewelacja i jeszcze raz na rower tam wrócę , co wszystkim polecam – warto.