listopadowe podróżowanie po Czechach – mglista Praga i wizyta w winiarni.
Kiedy już ustąpiło bujanie morskie postanowiłem na 11 listopada 2011 r. pojechać do czeskiej Pragi. Dziś mogę się przyznać bo 10.11 pracowałem w biurze (dział obsługi klienta) jednak była to praca mobilna z domu. Stwierdziłem że równie dobrze mogę popracować z hostelu. Rano więc ze znajomymi autem wyruszyliśmy do Pragi. Podróż przebiegła zgodnie z planem – tyle że przez resztę dnia warowałem przy telefonie i e-mailu. Na szczęście nikt nic nie reklamował :) . Oczywiście nie obyło się bez małego faux pas bo przy meldowaniu w hostelu rozbawiony zamiast “I and my friends” powiedziałem “parents” o przyjaciołach i wszyscy gruchnęli śmiechem :)
Ja to potrafię rozbawić tłum :p
Znajomi (a była to para) zajęli się sobą, a ja pospacerowałem sobie wieczorem po Pradze.
Rankiem 11.11 miasto spowiła mgła, która była równie piękna co gęsta :)
Swoja drogą starówka i Most Karola jest bardzo piękny. Nie bez powodu zwana jest “złotym miastem” lub “miastem stu wież”
Był to bardzo krótki pobyt (wieczór i poranek) ale dzięki mgle bardzo klimatyczny wyjazd. Pozostawiłem przyjaciół, a sam ruszyłem koleją w drogę powrotną.
Pierwszym przystankiem była przesiadka w Usti nad Orlici.
Celowo wybrałem przesiadkę i 2 h czekanie by poczuć czeski klimacik. Oto bowiem na stacjach znajdują się wiejskie (mało miasteczkowe) knajpki gdzie miejscowi i podróżni mogą napić się lokalnego piwa z kufla z porządna pianką , pogadać i pooglądać narodowy sport jakim jest hokej. Wieczorami z kolei odbywają się potańcówki. Bardzo mi się to podoba że z kultura i bez partyzantki można się napić piwa (u nas wszak prohibicja a tam nawet na ulicy idąc możesz wypić piwo
Czesi słyną nie tylko z piwa ale i gościnności (bardzo wesoły i otwarty naród) więc momentalnie znalazłem towarzyszy do rozmowy. Czas jednak naglił a na tablicy widniał już pociąg do Kłodzka.
Niestety musiałem jechać dalej praca w Polsce wzywała.
Na każdej najmniejszej stacyjce jest elektroniczny rozkład jazdy – ciekawe – pomijam że nie jest zdewastowany.
Tak oto czeskim pociągiem wjeżdżałem powoli w Kotlinę Kłodzką
Z Kłodzka udałem się zdezelowana jednostką do Łodzi – o tej podróży może nie będę się rozwodził, każdy przecież zna te warunki. Dodam tylko, że pieruńsko grzali więc nie dość, że pociąg za krótki i napchany podróżnymi wracającymi ze święta państwowego, to jeszcze gorąco jak w piekle – ot taki polski folklor.
—-
Na Czechy wróciłem dokładnie tydzień późnij i ta podróż wydawała się o wiele ciekawiej. Oto bowiem Tomasz (który był ze mną w Paryżu w marcu tego roku) wygrał na lokalnym festynie w Bieszczadach :) weekend w winiarni w okolicy czeskiego Brna. Celem była winiarnia U Samsonu w miasteczku Velké Němčice
Spotkaliśmy się z Tomkiem w Katowicach rano w sobotę i pojechaliśmy do czeskiego Bohumina, w którym zatrzymaliśmy się na wyborne czeskie piwo.
Być w Czechach i nie napić się ich narodowego trunku to jak być w Rzymie i Papieża nie widzieć.
Pół godziny później wsiadaliśmy już do pociągu który zabrał nas do Brna.
Z Brna mając troszkę czasu udaliśmy się bardziej na wschód od miasta do miejscowości Slavkov u Brna.
Jest to bardzo malownicze miasteczko, które oprócz pałacu
zasłynęło z bitwy która się w okolicy rozegrała. Miasteczko wówczas z niemieckiego nazywało się Austerliz. 2.12.1805 roku stoczono tu bitwę zwana “bitwą trzech cesarzy (tak naprawdę było ich dwóch). Wojska Napoleona Bonapartego (Francja) pokonały połączone wojska austriacko-rosyjskie dowodzone przez cara Aleksandra I.
W pałacu znajduje się muzeum poświęcone temu wydarzeniu. Taka mała miejscowość ale za to z jaka historią.
Po krótkim pobycie ponownie docieramy do Brna z którego na południe udajemy się do Vranowic skąd już autobusem udamy się do winiarni.
Dotarłszy do Vranowic nie spodziewaliśmy sie ze pojawia sie kłopoty. Oto bowiem okazało się że po 15-tej nie jeździ w sobotę juz żaden autobus do Velkich Němčic !!!!
I klops – na opuszczonej stacji powitał nas tylko – kot !!!
Po krótkim namyśle postanowiliśmy zadzwonić do właściciela winiarni i poprosić go o pomoc. Zaskoczony ale bardzo miły przyjechał po nas i zawiózł do siebie.
Myślałem, że ta wizyta w winiarni to jakieś większe wydarzenie – okazało się, że my sami będziemy mieli przyjemność poznania techniki wytwarzania i degustacji wina – fantastycznie !!!
Pan Samson zaprowadził nas do swoich podziemi, opowiedział o tym jak wygląda proces zbioru i produkcji (zabawne że mówiąc po czesku rozumieliśmy go – a jak był problem to wyjaśnialiśmy miedzy sobą lapsusy słowne).
Później rozpoczęło się degustowanie poszczególnych roczników dojrzewających w beczkach piwnicy.
Ok 22-giej dołączyła do nas zaciekawiona przyjazdem gości nestorka rodu. Starsza Pani (prawie 100 latka !!!) nie odmówiła kieliszeczka wina w formie toastu.
Oczywiście każdy kieliszek wina poprzedzony był stosownym ceremoniałem a wszystko zagryzane było serem lub pieczywem razowym. Po degustacji kilkunastu beczek gospodarz poprosił nas o wybranie naszym zdaniem najlepszego wina. Problem w tym, że wszystkie były wyśmienite – zdecydowaliśmy wspólnie o jednym rodzaju i ku naszemu zaskoczeniu spotkanie przeniosło się na górę do salonu.
Na górze podczas gdy Pan z seniorka opowiadali nam o historii rodu – pokazując liczne zdjęcia i pamiątki rodzinne – Pani domu szykowała poczęstunek.
Bardzo miłe było to zaskoczenie.
Wreszcie zasiedliśmy do ucztowania :)
Gospodarz dbał by przede wszystkim lampki były pełne wina i aby w dzbanach trunku nie zabrakło – a były dolewki ;) i nawet śpiewy.
Fantastycznie spędziliśmy wieczór i z chęcią raz jeszcze odwiedziłbym Pana Samsona – dusza towarzystwa.
Nocleg mieliśmy zapewniony w sąsiednim gospodarstwie u sąsiadki która miała pensjonat.
Następnego dnia uraczyła nas pysznym śniadaniem – i tylko jej pupil pudel był niepocieszony, że nie dostał tych specjałów. No dobrze – pod stołem mu przemycałem kęski – przyznaję :). Wyprosił na “ładne oczy” :)
Przepraszam za jakość – może to wino? :) Przede wszystkim to zdjęcia(to i poniżej) robione komórką…
Po wysłuchaniu że nie mamy jak się dostać na stację, Pani była tak miła że stwierdziła że nas podrzuci a przy okazji odwiedzi swoją znajoma – więc szybko spakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę.
Mając cał dzień namówiłem Tomka na po podróżowanie po Czechach. Czeskie koleje maja fantastyczny bilet weekendowy (zwany Sone +). W ramach biletu można przez 1 dzień wybrany (sobota lub niedziela) za 100 zł podróżować wszystkimi pociągami – od osobowych przez rychliki (pośpieszne) po IC i EC. Brawo !!! :)
Nabyliśmy je i z racji że Czechy nie są dużym państwem (a maja szybkie i punktualne koleje) postanowiliśmy udać się z południa kraju na północny zachód :) przez Pragę i Usti nad Labom do Děčína – przy granicy z Niemcami w rejon Czeskiej Szwajcarii. Ot taki kaprys.
Z prag jechaliśmy EC relacji Villach (Austria) – Hamburg (Niemcy)
W mieście tak naprawdę pospacerowaliśmy z godzinę – zajrzeliśmy do dyskontu spożywczego, jedzonko pod chmurką i z powrotem do Pragi :) pociągiem EC (trasa Berlin – Budapest).
Jakość komórkowa i fatalna bo padało i pociąg gnał ale Szwajcaria Czeska robi wrażenie i to może być kolejny weekendowy cel – na przyszłość :)
Dość tych zamazańców :p
Na koniec dodam że włóczęgostwo kolejowe skończyliśmy w nocy z niedzieli na poniedziałek w czeskiej Ostrawie, gdzie po piwnym toaście w przydworcowej knajpie przejechaliśmy granicę i porannym pociągiem CHOPIN (relacji Wiedeń/Praga/Budapest – Warszawa/Kraków) wróciliśmy do domów.
Generalnie listopad w Czechach bardzo udany a odwiedziny u Pana Samsona – obowiązkowe :) polecam…