majówka z norweskim świętem w tle za kołem polarnym…
Święto konstytucji 17-go maja to jedno z najważniejszych (jak nie najważniejsze) i najpiękniejsze święto w Norwegii. Nie ma chyba nigdzie Piękniej obchodzonego święta niż w Norwegii.Odbywają się liczne pochody we wszystkich miejscowościach, koncerty. Hucznie obchodzone są też uroczystości w każdym zakątku globu.
17 maja to również dzień w którym uczniowie świętują koniec 13 letniej nauki. Świętowanie uczniów nosi nazwę “święta Russ – ostatnie litery wyrażenia łacińskiego „coruna depositurus”, czyli „zrzucanie rogów”
Właściwie od połowy kwietnia uczniowie chodzą ubrani w strój “Russ”- ogrodniczki albo kombinezon roboczy. Pozostałe części garderoby obowiązkowo też mają być obszerne. Kolor stroju świadczy o rodzaju szkoły, jaką dany uczeń właśnie kończy. Każdy ‘Russ’ przypina do ubrania (lub zawiesza na nim) norweską flagę. Do Święta 17 Maja wszyscy abiturienci muszą wykonać szereg zadań, aby w tym dniu móc przejść właściwe pasowanie na ‘Russ’, po którym ma miejsce wielki koncert w Oslo.
Wracając z Paryża już nie mogłem się doczekać tego majowego święta i postanowiłem że przeżyje go razem z Norwegami za kołem polarnym – jednocześnie pierwszy raz w życiu przekraczając magiczną granicę.
16-go maja 2011 wyleciałem więc ulubionym Wizzem :) w kierunku Oslo Sandefjord Torp . Gdy tylko przez okno widzę ten widok…
…to jestem najszczęśliwszy i czuje zawszę ulgę, że wracam w moje małe miejsce na Świecie – miejsce (kraj) do którego mi bardzo tęskno, z którym na swój sposób się utożsamiam i bez wizyty w którym nie jestem sobą. Wiem ze do końca mojego życia będę tam wracał z ogromnym sentymentem i radością – choćby na 1 godzinę, pół dnia, miesiąc, ale by tam być.
Nie inaczej było i tym razem, byłem najszczęśliwszym chyba ludzikiem w samolocie – za chwile wysiądę w moim utęsknionym i ukochanym kraju. Kraju gdzie wiem że nikt mnie nie skrzywdzi i zrozumie. W kraju pełnym kontrastów, w kraju który wiem że nie jest idealny (takich krajów nie ma) ale o niebo lepszym niż miejsce z którego przybywam – zarówno wizualnie jak i mentalnie.
Przejście przez kontrole bezpieczeństwa to formalność i gdy policja celna wyłapywała wyrywkowo Polaczków (z kiełbachami i kartonami fajek i alkoholami) do kontroli ja z uśmiecham na ustach zawsze witam się z celnikami i nieniepokojony wchodzę do mojego norweskiego świata.
Nie inaczej było i tym razem – wymiana spojrzeń z celnikami uśmiech, krótkie “Hei – hei” i witaj Norwegio :)
Bezpłatnym autobusem podjeżdżam na dworzec kolejowy (szlak przetarty i znany na pamięć).
Z racji że po 16-tej z Oslo miałem pociąg ku kręgowi polarnemu a była godzina 10-ta stwierdziłem że lepiej spędzić 3 h w pobliskim kameralnym miasteczku Sandefjord (oddalonym ok 10 km od lotniska) – miasteczku gdzie byłem tylko raz (podczas wspomnianej we wcześniejszej opowieści – podczas powrotu z Trondheim, gdy była śnieżyca) niż po raz kolejny spacerować po Oslo – które znam.
Udałem się więc do miasteczka by wczuć się w klimat przedświątecznej Norwegii.
Tego dnia Norwegia przywitała mnie (jak w większości razy) ciepłą słoneczna pogodą – mity że jest to zimny, ponury depresyjny kraj dawno włożyłem między bajki.
Było cieplutko i zielono – przyroda budziła się do życia.
Każde miasto przystrojone jest flagami z okazji Święta Konstytucji.
Na malowniczym rynku w miasteczku,
malownicze uliczki, domki oraz kościółek, :)
Ja jednak udałem się w stronę portu – po drodze zatrzymując się przy fontannie na rondzie.
Paradoksalnie było tak przyjemnie ciepło ze bryza z fontanny przyjemnie chłodziła człowieka.
Wreszcie dotarłem do portu gdzie mogłem się delektować widokami
Nim wyjechałem z miasteczka na północ, powróciłem na rynek czas płynął sennie – ptaki ćwierkały…
psiak leniwie wygrzewał się na słonku obok klombu…
norweskie mamy spacerowały z bąblami na rękach…
a abiturienci świętowali święto Russ.
Jednak nic nie trwa wiecznie – czas się zbierać, najpierw do Oslo później do Trondheim i dalej na północ.
Z ciekawości postanowiłem za koło polarne dojechać koleją nie dolecieć :) Lubie kolej i choć to o wiele dłużej –> podróż trwała 20 h to miała swój smaczek :)
Norweskie dworce – komfort nieosiągalny przez dekady dla PKP…
miło, schludnie (brak żuli), brak kolejek – Norwedzy kupują bilety w automatach ich liczba jest na tyle wystarczająca by w kolejce stały max 2 osoby (szanujmy swój czas). Obok przechowalnie bagażu byś turysto mógł zrzucić klamoty i pozwiedzał troszkę. :)
Jeszcze tylko do kiosku Narvesen po mój nektar :)
ale uwierzcie mi jest przeepyszny. :)
Zbliżał się jednak mój pociąg który zawiezie mnie do Oslo S.
W Oslo czekał już na mnie znany pociąg – jak wspomniałem we wcześniejszej opowieści do Trondheim – niezmiennie 16:07 :) do tego miasta właśnie
Przejeżdżając Norwegię koleją dopiero dostrzegłem piękno górskiego krajobrazu Gór skandynawskich, które co chwilę się zmieniały a ja wklejony w szybę pociągu podziwiałem i delektowałem się i tak prawie 7 h :) !!!! i nie nudzi się…
Aż nagle ogarnęło mnie lekkie przerażenie bo oto pojawił się…
…śnieg !!! Ale nic – jadę dalej…
2 h później (tj. po 23-ej) docieram do Trondheim – które znam z poprzedniej podróży, od tego momentu wszystko co doświadczę, zobaczę będzie nowe i bardziej północne a nad ranem przekroczę koleją granicę koła polarnego :) wow…
W Trondheim przesiadka – dalej jadę tzw. koleją polarną – jest jednak 30 min czasu, nie muszę gnać jak dzicz w Polsce i zajmować miejsca (wystarczy dla wszystkich a bilety i miejsca są numerowane). Zostawiam więc bagaż w wagonie i wychodzę więc na krótki spacer po Trondheim.
Mimo, że jest po 23-ej jest jeszcze widno – “zbliżam się do granicy dnia polarnego ” – pomyślałem.
Ponownie wizyta w Narvasen i tym razem skusiłem się na pyszne słodkości :)
roboczo nazwane przeze mnie “psie kupki” :) :) :)
Na zegarze 23:40 czas ruszać ku przygodzie dalej….
Mój cel to Bodø – miasteczko za kołem polarnym na wysokości Wysp Lofotów.
Mimo, że chciałem chłonąc krajobrazy niestety organizm odmówił posłuszeństwa i była drzemka :/ głupi organizm :)
Gdy tylko przebudziłem się to za oknem ujrzałem bajkowe widoki – spojrzałem na GPS jestem za kołem – jej jak tu pięknie i dziewiczo…
Troszkę mnie przerażało że w miarę jak pociąg podążał ku północy przybywało śniegu ale było pięknie, wszak ja jadę w ciepełku i nie muszę wychodzić na śnieg.
Swoja droga mijając co kilkanaście kilometrów !!!! pojedynczy dom pomyślałem ze muszą jego mieszkańcy szanować sąsiadów :)
I jeszcze pomęczę kilkoma krajobrazami :)
Az wreszcie po 7 rano dojechaliśmy do Fauske
i zmienił się krajobraz – do Bodø zostało niespełna 30 min.
Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile radochy jest kiedy wysiada się w miejscu docelowym – cało i zdrowo = cel osiągnięty, satysfakcja i giga podniecenie co zobaczę jak tu jest i w ogóle.
Mój polarny ekspres…
dowiózł mnie po 20 h do Bodø.
Dochodziła 9-ta rano plan był taki zrzucić bagaże i na paradę wszak dziś 17-ty maja :)
Dla wszystkich zainteresowanych :) nocleg w miasteczku najlepszy w hostelu który mieści się…
…na dworcu kolejowym na piętrze. Fantastyczne, nie włóczycie się z bagażami tylko winda cyk na górę i jesteście w hostelu.
Warunki całkiem przyzwoite :)
Do dyspozycji gości jest doskonale wyposażona kuchnia.
Szybko więc się zakwaterowałem i biegiem na pobliski ryneczek bo parada już trwała:
Barwny korowód szkół, organizacji, mieszkańców i orkiestr kilkukrotnie okrąża miasto. Tłum wymachuje flagami i wykrzykuje “wiwat 17-sty maja”, jest głośno i radośnie (nie to co u nas 11-go listopada – że strach wyjść). Do pochodu oczywiście można się dołączyć – z czego skorzystałem :)
Ok godz 13 pochody się skończyły a ludzie zapełnili kawiarenki i plac rynku by spędzić wspólnie ten dzień na rozmowach, śpiewach itp.
Okoliczne uliczki wokół rynku i wybrzeże również mają swój urok.
Po 15-tej na rynku zaczęła grac orkiestra miejscowa.
Pobliski okręt marynarki przeżywał istne oblężenie chętnych by wejść na jego pokład.
Generalnie ludzie do późnych godzin nocnych przesiadywali na kawie, piwie i gaworzyli oraz śpiewali.
Nawet psiaki były przystrojone i sielanka i im się udzieliła.
Opuściłem wieczorem ponownie rynek by podejść do przystani na krótki spacer.
Później udałem się do hostelu – troszkę pomieszkać ;) i się zdrzemnąć, choć powiem, że miałem z tym problem. Nie wynikało to z faktu że było widno i nie mogłem spać, ale dlatego że szkoda mi było czasu na sen. Niestety musi człowiek spać więc wypracowałem technikę 2-3 h snów :) przez to o różnych porach mogłem funkcjonować. Tak oto wieczór przespałem.
Nim jednak się położyłem zerknąłem sobie na stację i pociąg który za kilka dni miał mnie zabrać z tego cudnego miejsca.
Przebudziłem się po północy i udałem się jak najszybciej na miasto. Ciemno nie było a w kulminacyjnym punkcie nocy jest co najwyżej krótki okres szarówki wieczornej.
Uliczki opustoszały i mimo że nic się nie działo i obszar był nieznany czułem się tam bardzo bezpiecznie, a szerokie ulice skojarzyły mi się z ulicami w dalekiej Kanadzie czy na Alasce (choć nie byłem tam – jeszcze ;) ).
Zaciekawiony odgłosami dochodzącymi z lokalu przy rynku – postanowiłem zajrzeć – tak oto trafiłem po raz pierwszy do norweskiego pubu :)
Było bardzo miło, grała kapela, ludzie radośnie spędzali noc na świętowaniu przy piwie (dodam słabym – ale mi smakowało) choć cena za nie nie napawała optymizmem – ok 70-80 NOK (35-40 zł) za 0,4 kufel. Przynajmniej głupio się człowiek nie spija i lepiej się- pomyślałem. Zagadnięty przez grupę mieszkańców chwile dosiadłem się i od dziewczyn dostałem prezent z racji święta – ich flagę :) miły gest. Flaga do dziś zajmuje główne miejsce w moim domu. :) Tańce i śpiewy trwały w najlepsze.
Byłem też świadkiem jak chory człowiek o kulach (to że był wstawiony też miało znaczenie zapewne) wracając z łazienki przewrócił się i nie dał rady się podnieść. Momentalnie sala zamarła i większość rzuciła się by mu pomóc podczas gdy druga grupa stwierdziła, że jak tamci go pozbierają z podłogi to on musi się z nimi napić. Całość szybko obrócono w żart. Wznowiono zabawę wraz z obitym (zapewne) jegomościem. Nie dało się odczuć by osoba niepełnosprawna była jakoś inaczej traktowana czy dyskryminowana. Później podczas tańców (szeroko pojmowanych – bo ów młody biesiadnik miała b.duże problemy z poruszaniem się o kulach) stał się gwiazda parkietu i oblepiony dziewczynami brylował.
Od razu pomyślałem jak inni mentalnie są Skandynawowie i jaka przepaść dzieli nas od nich. Sam mam problemy i wchodząc do lokalu czy poznając ludzi czuje się dystans, niekiedy politowanie a niekiedy szyderstwo – ale to oddzielna historia. Niemniej jak się przyglądałem to zagadał Norweg z pytaniem co tak patrzę na gościa – przecież to jest normalny człowiek, a że trochę oryginalny z racji odmienności. Odpowiedziałem mu, że podziwiam Ich – Norwegów za otwartość i tolerancję dla innych. Uśmiechnął się. Uświadomił mi – zresztą nie on jeden – że nie ma znaczenia jak wyglądasz czy masz różowy sweterek czy wypasione auto, czy mieszkasz w willi czy w chatce, czy jesteś zdrowy czy np. nie. Ważne co sobą reprezentujesz. I choć wiem, że to może górnolotne i utopijne – może i naiwne (niejednokrotnie tego doświadczam – powiem wręcz codziennie ) – to chcę wierzyć że nie wszędzie jest tak jak w Polsce.
Lokal opuściłem koło 3 mimo ze mieszkańcy (różni wiekowo – naprawdę od młodych po starsze osoby) bawiły się w najlepsze – udałem się ponownie do przystani.
Było już zdecydowanie wietrzniej i czuć było że nadchodzi zmiana pogody. Do wczoraj było słonecznie i przyjemnie ciepłe +7 – +9 stopni. Wiem, wiem dla wielu moich znajomych to kontrowersja jak może być wtedy ciepło? Ci co mnie znają wiedzą że 20 stopni to dla mnie upał :p – stąd też skandynawski kierunek a nie afrykański skwar. :p
Koło 6 rano wróciłem do hostelu by przeżyć kolejna przygodę. Zastałem oto mojego czarnoskórego współlokatora w nie najlepszej kondycji i proszącego mnie o pomoc w znalezieniu lokalnego szpitala. Pomogłem mu i razem zjawiliśmy się w szpitalu. Upewniwszy się, że krzywda mu się nie stanie wróciłem do hostelu by chwile się zdrzemnąć. Nie minęła może godzina gdy zbudziło mnie pukanie do drzwi. Otwieram i widzę kierownika hostelu w towarzystwie dwóch “kosmitów” – panowie od stóp do głów w kombinezonach ochronnych z dużym plastikowym workiem próżniowym, myjka ciśnieniowa i wysięgnikiem !!! Osłupiały wpuściłem panów. Panowie w kombinezonach skierowali się do kąta gdzie znajdowały się rzeczy mojego towarzysza. Za pomocą chwytaka wzięto jego torbę, delikatnie umieszczono w worku próżniowym. Drugi natomiast myjką parową zaczął czyścić kąt. W tym czasie właściciel przepraszał mnie i próbował wyjaśnić cel wizyty. Okazało się, że mój współlokator poważnie się rozchorował -kierownik jednak uspokajał mnie że to rutynowe działanie prewencyjne i nic mi nie grozi. Niemniej zaproponował pomoc jakbym źle się czuł i chciał oddać mi pieniążki (!?!) za dyskomfort wraz z przeprosinami ze strony hostelu.
Po krótkim namyśle i ocenie sytuacji stwierdziłem, że czuję się doskonale, nic mi nie dolega – podziękowałem więc za pomoc i odmówiłem przyjęcia pieniędzy. Nie mogłem, korzystam z usługi więc dlaczego mam nie płacić? A przygody się zdarzają. Okazało się ostatecznie że przybysz z Czarnego Lądu miał jakiegoś wirusa którego przywiózł z Afryki a który wywołał u niego obawy przy zmianie temperatur. Ja na szczęście po dziś dzień czuje się świetnie (choć po powrocie do kraju prewencyjnie się przebadałem).
Skoro jednak całe wydarzenie mnie wybudziło to postanowiłem nie tracić czasu i udałem się znowu na spacer po mieście. Musicie wiedzieć, że w takich miejscach nie ma za dużo atrakcji 1 góra 2 muzea, kino kościół, dom kultury, biblioteka i parę sklepików kameralnych (prowadzonych z przysłowiowego “dziada-pradziada”).
Największym bogactwem jest tu przyroda, cisza i surowość krajobrazu – to wszystko budzi we mnie podziw i respekt oraz szacunek dla świata.
Nim jednak udałem się w okoliczne bezdroża postanowiłem zajrzeć cóż rankiem dzieje się na rynku, a tam…
odbywał się właśnie zlot motoryzacyjny.
Spędziłem tam chwilkę – samochody nie są aż tak moja pasją. Później stwierdziłem, że zajrzę na miejscowe lotnisko. Postanowiłem tak z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze poznam na nie drogę co się przyda jak kiedyś tu ponownie przylecę. Po drugie spacerując przyjrzę się przedmieściom i zobaczę jak one funkcjonują.
Malownicze, skromne obejścia urzekły mnie :) i maja swój klimacik. Wszędzie czysto i schludnie. A poza tym taki domek nad fiordem? :) mmmmm poezja….
Nim doszedłem na lotnisko rozpadało się i zaczęło wiać.
Spędziwszy chwilę przy kawie i obserwowaniu startujących samolotów – mimo lokalnego lotniska dużo jest lotów (to bardzo łatwy i popularny rodzaj środka transportu, i wygodny) – wymyśliłem w swej makówce że skoro wieje to musi na nabrzeżu być sztorm :) więc z powrotem do miasta wdychać jodek. :)
Gdy dotarłem okazało się że się nie myliłem – deszcz silniej zacinał a wiatr no przesadzał już z tymi porywami. Mimo że przemokłem i zziębnięty byłem to przespacerowałem się wokół przystani.
Skoro padało po godzinie wróciłem do pokoju i spożyłem szumnie zwany posiłek – zakupy zrobiłem po drodze do hostelu.
Kolejno od góry :) – sok, mleko czekoladowe, sok, truskawki :) piwo; poniżej łosoś, kotleciki rybne z łososia, ser brązowy oraz pieczywo.
Z racji że uwielbiam truskawki one były najpyszniejsze i bardzo wówczas tanie – coś koło 6-7 NOK (3-3,5 zł).
Wieczorem (ok 21-ej) dopiero się prze pogodziło i co fascynujące na tej szerokości (z racji braku nocy) postanowiłem wyjść w okoliczne góry :)
Nie mam z tym żadnych problemów i obiekcji a mam okazje poćwiczyć zmysł orientacji w terenie :)
Nie marnując czasu udałem się wzdłuż torów w kierunku najbliższych pagórów.
Po drodze zauważyłem piwny pociąg który właśnie wjechał na stację. :)
Między domkami na obrzeżach
w 20 min wyszedłem poza miasto i oczom ukazał się inny świat :)
pełen ciszy, ćwierkających ptaków, przyroda na całego. Tak to jest to co lubię – człowiek i natura.
Zachęcony szybko przecierałem nowe – szeroko pojmowane szlaki, :) dodam że wszędzie można w Norwegii chodzić, szlaki akurat tu dukty nie są oznaczone i frajda jest większa ale z głowa trzeba to robić – ja zaliczyłem jedno bagno :) Pilnowałem tylko by pamiętać na których ściekowych krzyżówkach gdzie skręcałem by móc wrócić.
Na szczycie rekompensata była piękna panorama na “śpiące” miasto
Inne widoki nie były wcale gorsze a zważywszy że była to pora 24- 3 w nocy to robiło to wrażenie :)
Az szkoda było wracać do miasta – jednak po 3 w nocy ogarnęło mnie znużenie i postanowiłem wykorzystać mozliwośc ostatniego noclegu w łóżku – wszak na noc wyruszałem pociągiem w podróż powrotną.
Schodząc innym zejściem natknąłem się na szlak turystyczny :)
Po drodze zatrzymałem się przy domku
i pomyślałem że fajnie byłoby mieć taki kącik w Norwegii.
Do południa odsypiałem nocne włóczęgostwo, mając jeszcze cały dzień postanowiłem (korzystając z lepszej aury posiedzieć nad fiordem w okolicach przystani, by nacieszyć się ostatni raz widokami i nabrac energii na trudne do kraju powroty.
Ktoś w pobliżu łowił sobie coś na obiad :) u nas by od razu mundurowi biegali z blankietem mandatów.
Stateczki miejscowych (przypływają może na zakupy :) ) i duże jednostki turystyczne co chwile wpływały do zatoki.
W oddali miasto żyje swoim życiem, lotnisko co chwilę odprawia kolejny samolot,
ludzie rodzinami korzystają z pogody przyjeżdżając na nabrzeże rowerami, niektórzy rozkładali kosze piknikowe.
Najmniej wrażenia zrobiło to na ptakach :)
I tak oto sennie, miło i bezstresowo minęło kolejne popołudnie.
Przed wieczorem tradycyjnie księgarnia, pamiątki, sklep muzyczny i o 21-ej niestety musiałem pożegnać miasto. Czas wracać :( czynność której nie lubię, bo niby do czego mam wracać?
Polarny pociąg już jednak czekał – pług przed lokomotywą zwiastował że znów będziemy się przebijać przez śniegi północy :)
Wyjeżdżając ze smutkiem stwierdziłem że jeszcze tu kiedyś wrócę bo kameralne i przyjemne to miejsce (nie myliłem się :) ) – ja już po prostu tak mam że się nie żegnam i chce ponownie wracać…
Przyznam że trasę do do Trondheim (którą znałem), szczęśliwy, przespałem.
Nad ranem w okolicach Trondheim powitała mnie piękna pogoda i piękne widoki wybrzeża.
Przed 8 rano szybka przesiadka do drugiego pociągu i 7 godzin w stronę Oslo.
Standard jak widać zgoła odmienny od polskich realiów. Wybrałem miejsce z dopłatą Komfort (za dodatkowo 90 NOK) z ciekawości by porównać i dostrzec różnicę. Polega ona na tym że macie dostęp do prasy i nielimitowanej kawy i czekolady na gorąco / lub oczywiście herbaty w ramach podróży. Gniazdko energetyczne i wi-fi oczywiście w standardzie przez cała podróż i nie zacina się (czytaj nie jest to prowizorka jak u nas.
Miałem tylko mały problem na skupieniu się czy serfowaniu w sieci skoro za oknem takie krajobrazy
Najpierw niewinna “wyspa skazańców” w Trondheim – widziana z pociągu
Później już tylko przyroda,
okraszona czasami pięknymi domkami :) niczym z bajki,
drogami – marzę kiedyś o możliwości posiadania bratniej duszy i k ampera by móc zwiedzać świat.
I znów przyroda i domki i tak 7 h cudownie…
W Oslo kolejna przesiadka i za 3 h będę już na lotnisku. Jadąc podmiejskim pociagiem dosiadła się Pani z psiakiem – oto jak zwierzęta żyją w Norwegii.
Nie to co nasze biedaki na deszczu, mrozie porzucane gdy się znudzą czy na łańcuchach – bez perspektyw i lepszego jutra. Śmiałem się w duszy, bo tam nawet jak wychodzą ludzie na spacer to pomijam, że sprzątają po pupilu, ale nawet pies ma inna mentalność nie rzuca się nie obszczekuje, nie ujada tylko z gracja towarzyszy swojemu opiekunowi. Są zadbane i szczęśliwe – wystarczy spojrzeć na zdjęcia i tego jegomościa. Oczywiście pachnący i zadbany więc miał swoje miejsce w fotelu. No i nie pytajcie o bilet – tylko u nas za wszystko się płaci.
Na lotnisku czekała już na mnie taksówka powietrzna :)
która bezpiecznie dowiozła mnie do domu.
Reasumując to był fantastyczny wyjazd, pełen wrażeń, doznać i przełomowy – uświadomił mi że warto stawiać sobie cele i je realizować. Byłem tam również wystarczająco długo by nabrać spokoju, pokory. Uświadomiłem sobie, że nie ma znaczenia że mam ułomności bo Świat jest piękny, a że jest jak jest tu gdzie mieszkam? Że postrzegają mnie jak postrzegają, cóż przykre ale otoczenia nie przekonam, a skoro nie usunę się w inne bardziej przyjazne dla mnie środowisko. Nie ja stracę na tym, że opuszczę kraj pełen zawiści, nerwowości, wzajemnych roszczeń i pretensji, nietolerancji, cwaniactwa i kombinowania. Owszem muszę tu być – taki los – trudno. Wiem jednak że jest to chwilowe – kiedyś bidę żył w innej części świata – jestem tego pewien – pytanie tylko kiedy to nastąpi?
Nie wiem ale cierpliwie czekam…
Norwegia na pewno nie jest idealna (dostrzegam z perspektywy czasu wady i bolączki), ale na pewno inna, być może lepsza? Czas pokaże…