w kolebce norweskiej państwowości
Zaraz po powrocie z pierwszego wyjazdu do Norwegii zapragnąłem wybrać się tam ponownie a jednocześnie swe kroki skierowałem do szkoły językowej by “liznąć” języka norweskiego.
Podróże to nałóg – raz spróbujesz to nie możesz przestać…
Za oknem była jesienna prawie październikowa (z Oslo przypominam wróciłem 19.09.2010) słota a ja już planowałem listopadowy wyjazd.
Za cel obrałem sobie podróż do “duchowej stolicy” Norwegii, a jednocześnie miejsca – kolebki norweskiej państwowości (odpowiednik polskiego Gniezna) czyli Trondheim.
Dawna nazwa miasta to Nidaros. Data wyjazdu padła na połowę listopada 2010.
Swoja podróż rozpocząłem tym razem na lotnisku w Katowicach – Pyrzowicach (z perspektywy moich lotów niewielu uważam je za najlepsze w kraju i ani razu nie było większych problemów – jedyny mankament to dojazd z Katowic).
różowy Airbus 330 już czekał i porwał mnie w kolejną przygodę.
Po drodze zauważyłem ponad chmurami taki widok. Dla mnie to “droga do nieba” :)
Z Oslo Sandefjord Torp tradycyjnie podróż do Oslo odbyłem lokalną koleją. Widać zmianę i radość na myśl o powrocie do Norwegii :)
W Oslo miałem 2 h by zjeść coś i dalej w drogę znów pociągiem.
Co ciekawe u Norwegów nie ma tak bogatych zmian jak w naszym rodzimym PKP więc nawet dziś ten pociąg po 4 latach odchodzi o tej samej porze.
Kolejne ponad 500 km na północ pokonam taką koleją
tak wyglądał z zewnątrz… ….a tak w środku (skórzane wygodne siedzenia, wi-fi, gniazdka i panel do słuchania muzyki – bezcenne)
Ceny wydają się spore ale komfort nieporównywalny z polskimi kolejami. / nawet dziś a raczej przede wszystkim dziś
Do Trondheim dotarłem po 23-ej. Pamiętam było przenikliwie zimno / temperatura nocami spadała w przedziale -10 do – 20 stopni.
Jedną z takich kładek przedostałem się do miasta ponad kanałami rzeki Nidelvy i zacząłem szukać swojego hostelu w Rosenborg – jak zawsze szedłem na mój zmysł geografa lub metodą prób i błędów :)
Oczywiście zakwaterowano mnie zamiast w sali wieloosobowej to w pokoju rodzinnym z trzema łóżkami i dostępem do kuchni na wyłączność – miło.
A rankiem dopiero zobaczyłem gdzie dotarłem:
widok z hostelu na fiord i miasto…
Pełen ciekawości szybko się pozbierałem i udałem się do miasta.
Pierwsze co mi się rzuciło to odśnieżone osiedlowe drogi i posypane wszędzie gdzie się da – bo było pieruńsko ślisko i mimo zimy na całego (w listopadzie) – było całkiem przyjemnie.
Oczywiście na wstępie musiałem zajrzeć na…
…dworzec kolejowy (jako pasjonat kolei a przy okazji by nabyć bilet powrotny).
Później już było tylko podziwianie:
kanałów rzeki Nidelva.
głównego placu miasta ze statuą Olava Tryggvasona – założyciela miasta. Co ciekawe ten nie pozorny budynek (Trondheim Torg) to tak naprawdę ogromne centrum handlowe – obudowane uliczki miasta – wewnątrz, pasażami na rolkach, rowerach na letnio ubrani ludzie funkcjonują gdy na zewnątrz jest -10 ! Są kawiarenki – parasolki, kwiatki kwitną. Kapitalne rozwiązanie dla zmarzluchów.
Mnie jednak najbardziej interesowała największa średniowieczna świątynia tej części Europy – Katedra Nidaros
Jest przepiękna potężna a w środku imponująca – trafiłem pamiętam na nabożeństwo i to był mój pierwszy kontakt z religia w Norwegii…
Świątynia została wzniesiona po śmierci Olava Tryggvasona (którego niedługo po śmierci ogłoszono świętym) na jego grobie i od średniowiecza z terenów dzisiejszego Oslo wędrowały ku niej piesze pielgrzymki.
Spod katedry udałem się ponownie nad rzekę Nidelvę:
mad mostek Gamle Bybro – most staromiejski, potocznie zwany też Lykkenes portal – czyli “mostek szczęścia” lub mostkiem miłości.
To właśnie z niego rozpościera się najsłynniejszy widok Trondheim na kanały Nidelvy…
…ze starymi kamieniczkami i spichlerzami.
Że pogoda sprzyjała poszedłem sobie na tyły katedry by sobie pospacerować i delektować się ciszą.
Dni o tej porze roku są krótkie więc przed zmierzchem (ok 14-15-tej) musiałem “wyszperać” księgarnie by kupić dobrą mapę i oczywiście sklep muzyczny by nabyć płyty CD – od takie kolejne hobby :)
Kolejnego dnia postanowiłem wdrapać się na lokalna miejska górkę oraz zejść nad sam fiord.
w drodze na wzgórze Kuhaugen przechodziłem między domkami północnych dzielnic miasta.
Nagrodą był przyjemny widok ze szczytu.
Razem ze mną wdrapał się sympatyczny Norweg ze swoim psiakiem który na widok aparatu wskoczył na słupek i pozował ?!?!
…istny psi model :)
Chwila rozmowy z Norwegiem…
pamiątkowe zdjęcie….
…rzut oka na dawna wyspę skazańców – więzieniem (Munkholmen) oraz fiord z portem.
Ze wzgórza udałem się nad fiord. Po drodze spotkałem “skrzaty” z pobliskiego przedszkola.
U nas w przedszkolach i szkołach siedzi się tylko w ławach i garuje jakby wyrok jaki był a tu proszę – śnieg nie śnieg kamizeleczka odblaskowa na grzbiet i myk na świeże powietrze hartować się.
Po drodze również zauważyłem jak się odśnieża w Norwegii:
Za niebawem w Polsce będzie zima to tak dla tych co będą brnąć chodnikami – wąska ścieżyną po kostki w śniegu :). Dalej na północy (np w Tromsø) inaczej to rozwiązują ale to przy innej historii opowiem :)
Wreszcie dotarłem do wybrzeża.
Korsvika to latem popularna plaża miejska i miejsce rekreacji.
Pamiętam, że było tam przeraźliwie zimno bo wiał wiatr znad fiordu i dłonie kostniały ale super cisza tam była.
I ta surowość krajobrazu…
Z Korsviki brzegiem fiordu wróciłem do portu i pod dworzec kolejowy
Po drodze cieszyłem oczy norweskimi okolicami:
Nawet ptaki miały się ku sobie, mimo zimowej pory…
a może sobie po prostu gaworzyły po ptasiemu :) ? Kto to wie?
Kiedy wróciłem nad kanały miasta szczypał już mróz fest w policzki a i kanały zdawały się zastygać pokrywając się mozaika lodową.
Wieczór spędziłem na głównym placu w mieście
przy lampce grzanego wina, wpatrzony w powoli świąteczny klimat miasta.
W drogę powrotną udałem się również pociągiem nieco innym bo nocnym.
Dla tych co mnie znają – to z tego pociągu te polarowe kocyki są – każdy podróżny dostawał taki komplet (co widać na zdjęciach – na siedzeniach) kocyk był albo do użycia w pociągu, albo na pamiątkę od kolei norweskich. Oczywiście w przyszłości planuje przejechać się sypialnym ale finansowo to poza moim zasięgiem było. Pociąg ciągnie jednak takie też wagony, Siedzenia są lotnicze i na wpółleżąc też można przyjemnie się zdrzemnąć.
Rano przesiadłem się w Oslo na pociąg do Sandefjord i ok dziesiątej wylądowałem w miasteczku ze śnieżycą :)
Ponieważ miałem ponad dwie godziny przespacerowałem się nad port (mimo pogody).
W porcie natknąłem się na pomnik baby – kupca :) (nie wiem jak go nazwać) który znajduje sie na nabrzeżu .
W Sandefjord również czuć było już świąteczny klimat, pomimo że to listopad i kłóci sie to ze mną by tak wcześnie wprowadzać świąteczny klimat to tu zima zrobiła swoje i efekt był odczuwalny :)
Powrót do Polski Wizzem odbył się bez problemów (lubię tą linię za obsługę i profesjonalizm) ale zderzenie z brutalna rzeczywistością było jak zawsze bolesne – ale to tylko sprawiło, że w głowie podczas lotu zrodziła mi się kolejna podróż o której następnym razem….
p.s. dopiero uświadomiłem sobie że od tej podróży właśnie mijają 4 lata… jak to leci