Włoska inspiracja – Rzym – jak to z noclegiem było i wizyta w naprawdę historycznym mieście
Kolejny dzień przywitaliśmy z pochmurną aurą, nie zrażało nas to jednak ponieważ dzisiaj mieliśmy z Beauvais odlecieć do Rzymu. Czym prędzej złożyliśmy bagaż w jedną całość i 7:30 jechaliśmy już autobusem miejskim na lotnisko (wykorzystując bilety kupione dwa dni wcześniej). Odprawa przeszła gładko i 9:20 Boeing 737 uniósł nas ponad chmury ku Italii.
Jak dla mnie był to bardzo dziwny i nieprzyjemny lot. Niby nic się nie działo, ale czuję się niepewnie gdy załoga Ryanair robi dziwne manewry nurkowania w chmurach, bez informowania pasażerów co się dzieje. OK trzeba mieć zaufanie, ale wolałbym aby kapitan informował co zamierza. Na pokładach Ryanair czasem czuje się jak przysłowiowy “worek ziemniaków”, który transportowany jest z punktu A do punktu B. Pod tym względem Wizz Air dla mnie jest o niebo lepszy – ale to moje subiektywne odczucie. Moje niepokoje skutecznie torpedowała towarzyszka podróży (cierpliwie je znosząc :) ) słusznie stwierdzając, że moje lęki na tej wysokości praktycznie nie maja znaczenia bo niewiele ode mnie zależy. Po 2 h i przelocie nad Rzymem gdzie z góry mogliśmy podziwiać chociażby rozpoznawalne Colosseum, na horyzoncie Watykan czy wijącą się niczym wąż rzekę Tybr. To był znak, że lądujemy na rzymskim lotnisku Ciampino. Jeszcze w hali przylotów zakupiliśmy bilet na autobus transferowy do wiecznego miasta. Wyszliśmy przed terminal w poszukiwaniu odpowiedniego przystanku – pierwsze moje odczucie – gorąco, ale tak jakoś inaczej odczuwalne niż u nas. :)
Na ogromnym placu przed terminalem kilka przystanków porozrzucanych po całym placu – mały chaos. Ktoś zerknąwszy na bilet trzymany w ręku pokazuje nam odpowiednią zatokę gdzie rzekomo zatrzyma się nasz bus. Dochodzi godz. 12 na rozkładzie widnieje kurs, bilety na tą godzinę kupione, a autobusu ani widu, ani słychu. 20 minut później podjeżdża. Wysiada z niego młody Włoch, włoski na żel, ciemne okularki garnitur – lans po całości. Dodam oczywiście – typowa włoska beztroska. Widać, że jemu z całą pewnością się nie śpieszy.Bez problemu z garstką podróżnych pakujemy się na górny pokład autokaru. Z założenia w autokarze miało być wi-fi i klimatyzacja – fikcja, do tego rozklekotane siedzenia. :) Staramy się usiąść jak najbliżej przedniej szyby jednak przed nami siadają dwie pary podróżnych rosyjskojęzycznych o kaukaskich rysach twarzy. Jak na złość najbardziej otyły z nich (ledwo mieszczący się na fotelu siada rząd przede mną i zaczyna majstrować przy regulacji siedzenia. Rozklekotane siedzisko rozkłada się niekontrolowanie uderzając mnie po kolanach. Kaukaz nie robi sobie z tego nic i wykorzystując fakt, że ciągle stoimy i czekamy nie wiadomo na co wychodzi z auta do pobliskiego stoiska gdzie pod parasolka zaczyna kupować lody dla całej ekipy. W tym momencie my rozpoczynamy podróż. Ten porzuca zakupy i z tym co już nabył biegnie w naszą stronę. Zatrzymuje nas zdyszany wbiegając dosłownie prawie pod maskę – no ładnie. Nasz modelowy kierowca oczywiście wpuszcza go i wreszcie możemy jechać do miasta. Oswajamy się z widokami jakie rysują się z okien autobusu.
Ok 13 wjechaliśmy do ścisłego centrum miasta.
Ruch niewielki. Mi od razu rzuca się w oczy niechlujstwo parkowania, czego daje wyraz wchodząc w polemikę z towarzyszka podróży, Ona jest kierowcą więc nie podziela mojego oburzenia.Faktem jednak jest że Włosi stają gdzie popadnie, nawet na skrzyżowaniach i co najwyżej łaskawie awaryjne włączą (jak im się zechce i nie zapomną).
Na polemice odnośnie włoskich kierowców mija nam kolejny kwadrans. Autobus staje przy wąskiej uliczce wzdłuż ogromnego prostokątnego molocha – jesteśmy przy głównym dworcu kolejowym Termini, który niczym Fabryczny w Łodzi czy Dworzec Swiebodzki we Wrocławiu wkrada się w samo centrum miasta. Wchodzimy do środka, bez problemu odnajdujemy automat na bilety. Ilość rodzajów biletów nas jednak przytłacza, poza tym ceny biletów nie zgadzają się nam – my poszukujemy biletu 48 h na komunikacje w aglomeracji za 12 € , a automat chce sprzedać nam odcinkowe bilety na trasę. Nasze zagubienie wykorzystuje młoda dziewczyna (zapewne emigrantka) i “przykleja się do nas” próbując nam pomóc. Ostatecznie na migi (dziewczyna nie zna angielskiego) odnosimy sukces komunikacyjny, pokazuje nam kiosk z gazetami gdzie kupimy nasz karnet. W kiosku arogancki młody Włoch obsługujący klientów paląc papierosa (a co tam, że siedzi w kajucie pełnej gazet i że popiół mu leci na rozłożoną prasę obok), on nie ma ochoty i czasu wchodzić z turysta w polemikę jakie są bilety i do czego uprawniają. Krzykliwym tonem ponagla mnie pytając “czego? ” – cóż muszę się po prostu przyzwyczaić chyba… :)
Kupując bilet, kątem oka widzę, że dziewczynka która tak ochoczo nam wcześniej pomagała obserwuje nas zachowując dystans. Mówię towarzyszce by uważała na swoja torebkę i ustalamy, że idziemy do metra nie wdając się z dziewczyna w dyskusje. Nie myliłem się, gdy ruszyliśmy znowu przykleiła się do nas co chwilę prosząc o pieniążki. Stanowczo odmawialiśmy idąc w dół korytarzem ku linii metra. Nagle w pewnym momencie dziewczynka rozpłynęła się wracając na hol główny, być może na widok patrolu policji, a może metro to nie jej rewir pracy. My bez strat materialnych dotarliśmy do rzymskiego metra.
Metro w Rzymie to tylko 2 linie – w porównaniu do Paryża, blado. Stacja Termini jest stacja krzyżową stanowiąca punkt przesiadkowy między linia czerwoną A (Battistini – Anagina), a niebieska B (Laurentina – Rebibbia). Nie trudno się domyśleć, że jest bardzo oblegana i mnóstwo tam ludzi się przesiada. Jak wszędzie trzeba więc uważać na rzeczy osobiste i kieszonkowców. Nam na szczęście nic złego się nie stało. Metro jest dobrze oznakowane – nieco gorzej wyglądają mapki linii metra, co mapka to niby ta sama a jednak ciut inna. :) Generalnie poniżej prezentuję sieć metra i kolei podmiejskiej.
Nasz niskobudżetowy nocleg to camping Wioska Siedmiu Wzgórz (Seven Hills Village). Znajdował się on poza miastem, jednak mając bilet na komunikację mogliśmy nieograniczona ilość razy dojeżdżać w ramach 48 h ważności biletów – zarówno metrem, autobusami jak i kolejkami podmiejskimi. By się tam dostać musieliśmy linią A dojechać do Ville Aurelia i przesiąść się na kolej podmiejską w kierunku Viterbo.
Bez problemu dotarliśmy więc na Ville Aurelia gdzie przesiedliśmy się na pociągi lokalne – po bazgrane zresztą jak większość filarów i ścian nie będących antycznymi zabytkami.
Ołtarz główny – Mieści się pod kopułą, pomiędzy czterema pilastrami, 7 m nad grobem św. Piotra. Wykonany przez Berniniego w 1633 roku z j marmuru. Wzdłuż zejścia do grobu płonie dzień i noc 99 lamp. Ołtarz osłania przebogaty baldachim Berniniego (1633); baldachim podtrzymywany jest przez cztery spiralne kolumny (28,5 m wysokości) z brązu. Całość waży ponad 90 ton.
chrzcielnica – wykonana przez Francesco Moderatiego (1680-1721) i A.Cornacchiniego (1685-1740),
grób Jana Pawła II
Wymieniać tak można w nieskończoność wszystkie detale Bazyliki Św. Piotra. My jednak bardzo chcieliśmy zobaczyć Kaplicę Sykstyńską. Dostać się do niej mogliśmy przez Muzeum Watykańskie. Aby tam dotrzeć musieliśmy obejść plac i bazylikę z drugiej strony. Uwierzcie gdy zobaczyłem tą kilometrową kolejkę (ta do bazyliki, która owijała się wokół placu to było małe miki). Jak dla mnie przynajmniej 2-3 h stania jak nie lepiej. My zaś “tradycyjnie” z legitymacją w ręku, bez kolejki, za darmo oddzielnym korytarzem mijaliśmy ten zniecierpliwiony tłum. Potok ludzi kłębił się po horyzont i tylko z rzadka słyszeliśmy po polsku tekst: “a dlaczego oni idą bez kolejki tym przejściem”? Po kwadransie byliśmy już wewnątrz. Jeszcze tylko odebrać w specjalnej kasie (bez kolejkowej oczywiście) darmowe bilety i zaczynamy zwiedzanie Muzeum Watykańskiego.
Towarzyszce podróży najbardziej podobały się schody (dziewczyna lubi geometryczne kształty :) ) – mi w głowie od nich mogło się zakręcić.
Po drodze do oczekiwanej Kaplicy Sykstyńskiej mijaliśmy poszczególne sale, ich piękne zdobienia i eksponaty.
I wreszcie ciasnym, wąskim korytarzykiem dostaliśmy się do niewielkiego pomieszczenia pełnego ludzi z przepięknym sklepieniem – tak to bez wątpienia była Kaplica Sykstyńska. Udało mi się zrobić niewiele zdjęć, bo ogólnie jest zakaz o czym dowiedziałem się od strażnika w trakcie ich robienia (strażnicy są stanowczy w egzekwowaniu tego zakazu, znane są przypadki, że turyści tracili sprzęt i byli wypraszani z Kaplicy). Samo sklepienie jest fantastyczne i naprawdę robi wrażenie, choć sądziłem że kaplica jest nieco większa.
Kaplica ma wymiary: dł. 40,93 m, szer. 13,41 m i wys. 20,70 m. powstała w latach 1475-1483. To w niej odbywa się konklawe podczas którego wybierany jest Papież. Malowidła zdobiące sufit wykonał Michał Anioł i opowiadają historię ludzkości od stworzenia świata, przez grzech pierworodny, aż do biblijnego potopu. Najsłynniejszym fragmentem jest fresk “Stworzenie Adama.” Nie ma chyba takiego na Świcie kto by raz tego dzieła nie widział – chociażby na ilustracji.
Zachwyceni Kaplicą Sykstyńską, niestety ograniczeni czasem, opuszczamy Watykan z postanowieniem, że jeszcze kiedyś tu zajrzymy. Jeszcze na obszarze Państwa Watykan zatrzymujemy się w restauracji by zjeść posiłek jak zwykle pyszny i niedrogi.
Po posiłku, najedzeni i troszkę rozleniwieni ruszyliśmy w kierunku Colosseum. Jednak na przesiadce w metrze na stacji Termini mieliśmy mała awarię. :) Dziewczynie klapek (japonek) się popsuł :) no i trzeba było ratować sytuację.
Przekonałem się wówczas czego to kobiety w swych torebkach nie mają i jakich to zdolności nie posiadają. Na prawdę panowie czapki z głów przed naszymi kobietami. :) Trzeba było za wszelką cenę naprawić bucik, bo inaczej nici ze zwiedzania o jednym sandale. Trwało to troszkę, że aż zainteresował się nami patrol policji. Po ocenie sytuacji i stwierdzeniu, że to postój wymuszony planami naprawczymi z uśmiechem na twarzy ostrzegli nas tylko przed kieszonkowcami i odeszli patrolować metro.
Naprawa była na tyle profesjonalna i skuteczna że po chwili i my ruszyliśmy do Colosseum. Na miejscu podobnie jak we wcześniejszych miejscach – kolejka. Przyzwyczajeni mijamy wszystko bokiem i podchodzimy do carabinieri. Zatrzymują nas, pokazuję legitymację, konsternacja. Nagle zza nich wyłania się młoda dziewczyna (wolontariuszka) i po polsku pyta co tu robimy skoro tam jest kolejka? Moja towarzyszka od razu rzuca : “ale my na pewno mamy za darmo” :). No i fakt mieliśmy :) Szybkie sprawdzenie zawartości plecaka (jak wszędzie), ponownie zerowy bilet w specjalnej kasie i już możemy zwiedzać.
Colosseum – w starożytności zwany Amfiteatrem Flawiuszów, powstał w latach 70-80 naszej ery. Wymiary: dł. 188 m., szer. 156 m, obwód 524 m, wysokość 48,5 m , w czasach świetności mógł pomieścić 85 tys widzów!!!
Niesamowite być w centrum takiej budowli i móc ją dotknąć. Ile ten amfiteatr widział w historii.
Nawet wszelkie informacje wokół pełne były gladiatorów :)
Namiestnicy cezara byli również przed amfiteatrem i mieli oko na turystów.
Naszym kolejnym przystankiem było Forum Romanum, które znajduje się dosłownie po drugiej stronie ulicy – niesamowite. I znów za darmo – podoba nam się to.
Forum Romanum (rynek rzymski) – najstarsza część miasta, szacuje się, że powstał w VII w p.n.e. po osuszeniu bagna – otoczony 6 z siedmiu wzgórz. Główny ośrodek polityczny, religijny i towarzyski starożytnego Rzymu. Aż dech zapiera. Oto kilka z ocalałych fragmentów:
- Świątynia Wenus i Romy – największa ze świątyń poświęcona bogom rzymskim, wybudowana w latach 121-141 n.e.
- Świątynia Romulusa
- Świątynia Kastora i Polluksa – wybudowana w 484 p.n.e. w podziękowaniu za zwycięstwo w bitwie nad jez. Regillus dla rzymskich bóstw Kastora i Polluksa
- Świątynia Saturna – poświęcona bogowi ziarna i płodu, wybudowana w latach 301-498 p.n.e., ostały się tylko jońskie kolumny
- Świątynia Antonina i Faustyny – zbudowana w 141 r n.e.
- Łuk Septymiusza Sewera – łuk triumfalny zbudowany w 203 r.n.e. upamiętnia zwycięstwo nad Partami
I można tak wymieniać w nieskończoność, jak dla mnie Forum Romanum było najpiękniejsze i najokazalsze, a historia tych ruin pobudza wyobraźnię – przynajmniej moją.
I na koniec rekonstrukcja jak to kiedyś wyglądało – niesamowite.
Na tyle starczyło nam dnia, jeszcze tylko spojrzenie z Forum Romanum na miasto,
było po 18-tej – większość zabytków zamykała się. Przespacerowaliśmy się na Plac Wenecki. Na tym placu znajduje się Pałac Wenecki, w którym rezydował Mussolini i z balkonu którego wygłaszał przemówienia do narodu. Przed pałacem pomnik – Grób Nieznanego Żołnierza zwany również Ołtarzem Ojczyzny – wykonany z białego marmuru.
Przed Ołtarzem Ojczyzny zaciągnięta jest warta honorowa.
My zatrzymaliśmy się w jednej z bocznych uliczek w cukierni na coś słodkiego. Pamiętam, że jedliśmy tiramisu i jakieś ciacho z pistacjami – pycha. Wróciliśmy główna ulica pod Colosseum, w oddali ktoś puścił kawałek “Nothing Else Matters” i “One” dobrze mi znanej kapeli Metallica. Było tak fajnie, ciepły pogodny wieczór – czułem się spełniony turystycznie. To był bardzo ciężki i wyczerpujący dzień, obfitujący w liczne atrakcje.
Tego wieczora metro wlekło się niemiłosiernie więc tradycyjnie spóźniliśmy się na przesiadce. Wiedzieliśmy że mimo zmęczenia czeka nas jeszcze te nieszczęsne 6 km do kempingu, jednak to się nie liczyło – ważne że mimo poniedziałku (gdzie w większości miast Europy muzea są pozamykane) tyle udało nam się zobaczyć, bez stania w męczących kolejkach na upale i praktycznie bez kosztów.
Po dojechaniu na nasza stacyjkę w La Giustiniana przed dworcem spotkaliśmy parę studentów (Niemca i Hindusa z Indii). Chłopaki również podążali jak my na kemping, a że znali skrót poszliśmy w czwórkę. Raźno i dość szybko doszliśmy do noclegu (choć pod górkę było).
Resztę wieczoru spędziliśmy tradycyjnie siedząc przy pizzerii – tylko tam były na zewnątrz stoliki gdzie mogliśmy jakiś posiłek przygotować. Na drzewie siedział nasz zaprzyjaźniony kociak.
Ostatniego dnia w Rzymie za bardzo nie mogliśmy się poruszać ze względu na bagaż lotniczy – postanowiliśmy jednak zobaczyć przynajmniej dwie atrakcje Rzymu.
Po wymeldowaniu po godz. 10-tej wyjechaliśmy do Rzymu (jak widać pociągi maja poślizg).
Na jednej ze stacji metra bacznie przyglądał się nam Papa F. – jak żywy :)
Mieliśmy w Rzymie 2 h (o 13 kończyła nam się ważność biletu 48 h), udaliśmy się posiedzieć chwilkę na słynnych schodach hiszpańskich.
Maja 138 stopni i należą do najdłuższych i najszerszych schodów na Europie. Wykonane w 1725 r. przez Francesca De Sanctisa i Alessandra Specchego, Istnieje przesąd, który zabrania jedzenia na schodach. Na schodach odbywają się coroczne pokazy mody, wiosna zdobią je kwiaty z okazji festiwalu kwiatów, a w okresie Bożego Narodzenia ustawiana jest na nich szopka bożonarodzeniowa.
Na szczycie kościół Św Trójcy (XVI w.), a u podnóża fontanna Barcaccia (dosł. krypa, łódeczka) wykonana w 1625 r. przez Pietro Berniniego.
Fontanna jest pamiątka po powodzi jaka nawiedziła Rzym w Boże Narodzenie 1598 r. – rzeka Tybr wyrzuciła w tym miejscu łódkę. Obecnie fontanna podobnie jak pobliska fontanna di Trevi zasilana jest woda za pomocą akweduktów – a to ciekawe. :)
Mając jeszcze chwile wolnego czasu poszliśmy do nieodległej wspomnianej już fontanny di Trevi – niestety była w remoncie.
Jest to najsłynniejsza rzymska fontanna barokowa zaprojektowana w 1423 roku Leona Battiste Albertiego. Ciekawostka jest fakt że podobnie jak wcześniejsza łódeczka – zasila ją woda z akweduktu wybudowanego w 19 w p.n.e. – ech…Rzym po prostu.
Legenda głosi, że kto wrzuci do fontanny monetę – powróci do Rzymu. Podobno jedna moneta zapewnia ponowne odwiedziny, dwie romans, a trzy ślub. Monety są wyławiane i przeznaczane na cele charytatywne oraz na utrzymanie zabytków. Szkoda, że nie mogliśmy nic wrzucić, może po remoncie? :)
Powoli zaczęliśmy się więc udawać na Pl. Republiki, skąd metrem musieliśmy dojechać na dworzec autobusowy. Po drodze spotkaliśmy nikogo innego jak Pinokia – oj komuś nos od kłamstwa rośnie…
Jeszcze tylko chwilowy postój na Placu Republiki,
i Łukasz nurkujący w fontannie :) spokojnie nie mam kaca, nie suszy mnie. nie zbieram monet :)
Po prostu chłodziłem twarz zimną woda z fontanny i zwilżałem kapelusz. Bez problemu docieramy na dworzec autobusowy Tiburtina (na północy miasta). Przed nami 3 h podróż na południe Włoch do Neapolu – tam może być jeszcze goręcej…