statki, samoloty i jesienne Lofoty – cz.3: Lofoty
Po południu po zwiedzeniu muzeum lotnictwa stawiliśmy się w porcie przy dworcu kolejowym by wyruszyć promem na norweskie wyspy Lofoty.
Pogoda nie zachęcała (siąpił deszcz) i Łukasz zaliczył na wstępie wtopę władowując się na ten oto stateczek :)
Przy wejściu boy pomógł wsiąść bagaż a stewardessa zaaplikowała mydełko by umyć dłonie, ludzie w smokingach wydawali się podejrzani jak dla mnie, ale ok. Podchodzimy do recepcji, a oni do nas że parę tysięcy za bilet poproszą !!!!! Za nami słyszę, że podnoszą trap, kończy się więc odprawa i statek odpływa. Krótka wymiana zdań, że to nie ten statek (ten wycieczkowiec opływa wybrzeże Norwegii :) ) i że nasza łajba (przy nim to “kuterek” lub “tratwa” :p) stoi tam za płotem obok. Szybkie wyrwanie z dłoni boya bagażu i chodu na ląd nim nas zamkną. Uff udało się…
w ostatniej chwili, tyle że trzeba było biegiem do “kuterka” bo też już ruszał. A że Łukasz wszędzie się odnajdzie tylko nigdy normalnie nie wejdzie i nie zejdzie ze statku (bo się gubi najnormalniej) – więc wylądowaliśmy na poziomie aut i ciężarówek, ale płyniemy.
Podchodzimy do załogi z pytaniem o bilet – na dzień dobry słyszymy “Polaki” – tu cena wydaje się normalna = 86 NOK za osobę – jest dobrze.
Za oknem żegnamy Bodø.
Przed nami 3-4 godz. rejs (w zależności od warunków). Współtowarzyszka od razu zalicza chorobę morską i horyzontalnie leży na siedzeniach próbując zasnąć. Wkoło rozbawione dzieciaki (o rumianych buźkach) a to grają w berka, to w chowanego czy grają w “stein – papir – saks” (kamień-papier-nożyczki).
Za oknem co chwilę wyłania sie jakaś mini wyspa.
Po drodze uświadamiam sobie że płyniemy do Moskenes a celem naszym jest hostel w miasteczku o krótkiej i uroczej nazwie Å i Lofoten.
Na mapie niby niedaleko ale ćmok nastał i bagaż ciężki. Próbujemy się więc dodzwonić do właścicielki. Gdy się to udaje informujemy ją że będziemy o 18:30 w porcie. Autobus pojechał o 17-tej a kolejny jest o 23-ej (takie są realia na dalekiej północy). Pani odpowiada, że do 23-ej pracownik nie może czekać, i że musimy pieszo iść kilka kilometrów. Zmęczeni prosimy by ktoś wyjechał po nas – pani jest nieprzejednana. W akcie rozpaczy rzucamy hasło (chyba najgłupsze co nam wtedy na szybko przyszło do głowy :) ) – “ok przyjdziemy, ale Łukasz się boi tuneli ” ?!?! :)
Zapada długa cisza i wyczuwalne jest zaskoczenie u Pani i konsternacja – czemu się nie dziwię. Znacie kogoś kto sie boi tuneli? Ja nie.
W odpowiedzi słyszymy: “Ale tu nie ma tuneli?”, a po chwili “OK podeśle pracownika”. Po raz kolejny udało się.
Ok 18:30 dobijamy do portu w Moskenes, na brzegu czeka już na nas stary granatowy volkswagen. Przed nim człowiek o wyglądzie 50-ciolatka, z szerokim uśmiechem o niepełnym uzębieniu, ubrany w bluzę polarowa w kratę (mimo że było chłodno). Nie wiem jak z rzeszy ludzi nas bezbłędnie rozpoznał (widocznie musieliśmy wyglądać strasznie). Szybko ładujemy się na pakę. Podczas jazdy kierowca przedstawia się jako Janek z Czech i krótko opowiada, że pracuje przy suszeniu ryb i pomaga jednocześnie w prowadzeniu hostelu doglądając budynku.
Ja oczywiście dociekam jak sprawa z zorzą wygląda. Janek na to: “zorza – phi, wczoraj była, przedwczoraj też, a trzy dni temu to tak zielono było, że go to wkurzało bo spać nie mógł”. I że ogólnie to ma zorzy dość i bokiem mu ona wychodzi. Myślę sobie”bosko – zobaczę ją” (jak się okaże niestety nie było mi to dane).
Po 10 min jesteśmy na miejscu – szybki meldunek i zonk. Nie zapłacimy kartą bo terminal coś nie łączy z siecią – pytam o bankomat, najbliższy w Leknes (25-30 km stąd). No to problem, ale dla Janka taki problem to nie problem – “ja wam pożyczę pieniądze – jutro mi oddacie” mówi. Już mieliśmy się na to zgodzić (nie ma wyjścia), gdy coś mnie tknęło i poprosiłem Janka by mimo wszystko spróbować kartą – próbujemy i…. działa :) fantastycznie – nocleg zapłacony. Po dokonaniu płatności i informacji, że jak czas nam się skończy to zostawiamy klucz w drzwiach i po prostu wyjeżdżamy, Janek żegna się z nami serdecznie. Pozostajemy my i para Hiszpanów, która poznała się w trasie podczas zwiedzania Skandynawii (oni po godzinie doszli piechotą). Pora późna, dużo wrażeń – szybka kąpiel i spać.Rano znajdzie się coś do jedzenia i w ogóle zobaczymy gdzie jesteśmy.
Porankiem (ok 9-10 robiło sie widno) oczom naszym ukazał się taki oto widok z okna pokoju.
Bajkowo – chatka na palach pod wami morze – nie dziwota że zastygłem wpatrzony siedząc na parapecie.
Czas wyjść z domku, wszak dzień o tej porze roku jest krótki.
Z drugiej strony powitał nas taki widok.
Obok budynku mieszkalnego znajdował się “zakład pracy” Janka czyli suszarnia dorsza.
Miesiącami schnie rybka, która jest lokalnym produktem dostępnym tylko w tym rejonie Świata. Zapach jak się domyślacie jest specyficzny, a woń rybia intensywna.
Widok wiszących martwych rybek jest imponujący i klimatyczny.
Jak się później okazało był to nasz punkt orientacyjny, bo gdziekolwiek nie wyszliście ścieżka na wzniesienia pobliskie to woń rybia zaprowadzała was do noclegu. Wieczorem i po nocnym spacerze dosłownie wracało się na tzw. “węch”.
Nie tracąc czasu udaliśmy się na spacer po okolicy, dodam że pogoda nie była taka straszna i podobnie jak w górach co chwile się zmieniała. Å i Lofoten jest malowniczo położona na samym końcu archipelagu Lofotów.
No to w drogę dalej, do kolejnej miejscowości.
Po jednej stronie towarzyszy nam morze a po drugiej góry – czy można chcieć więcej?
Co jakiś czas wyłaniały się chatki.
Lofoty sa przepiękne, polecam każdemu chociaż wiem, że ja je króciutko “liznąłem”. Wiem jedno – na pewno tu wrócę, kto wie może niebawem np z rowerowa wyprawą letnią. Co ciekawe w Norwegii można wszędzie chodzić i korzystać z dobrodziejstw przyrody, oczywiście nie niszcząc jej i pozostawiając po sobie w takim stanie jak sie ja zastało.
Do pełni szczęścia brakowało lepszej aury i oto wyszło słońce…
Nie pierwszy raz, bo jak wspominałem co chwile pogoda się zmieniała, ze śnieżnej w słoneczną. Ogólnie było przyjemnie termicznie.
Za plecami została nasza osada,
a przed nami kolejna – Sørvågen.
Tu mieliśmy kilkuminutową śnieżycę.
Tu też ścieżką poszliśmy nieco wyżej obok jeziorka.
A po chwili znów się prze pogodziło i okolica nabrała przyjemnych barw.
Jesienna roślinność.
Uwielbiam góry – czasem myślę co jest piękniejsze – góry czy wybrzeże? Tak czy inaczej Lofoty są przepiękne i kapitalnie tam odpocząłem i wyciszyłem się obcując z przyrodą. Takimi widokami można się delektować.
W górach w Skandynawii często i gęsto napotkamy na chatki i wiaty (z tarasami widokowymi :) ) gdzie możemy się schronić.
Na górze ukazał się oczom naszym widok na morze,
i na miejscowość pod szczytem.
Szkoda, że o tej porze roku dzień jest taki krótki bo o godz. 14-15 już słonko chowało się i trzeba było schodzić – tak poszedłbym dalej.
Krótkie rozeznanie stromego szczytu – jakby tu zejść na skróty w dół :)
No i po chwili Łukasz znalazł zejście niestandardowe (w większości potokiem wśród krzaczorów). Jak będziesz leciał człowieku lub się poślizgniesz to zatrzymają one ciebie i zębów nie wybijesz :) – widok już z dołu, nowego szlaku pieszego.
Na dole zaopatrzyliśmy się na kolacje w lokalnym (najbliższym nam sklepie) po czym na “węch” wróciliśmy do chatki.
Wieczorem mieliśmy przygodę – zachciało nam się bowiem rybkę usmażyć. Zapomnieliśmy tylko (i oczywiście nie zauważyliśmy licznych napisów w całym domku) o tym, że Janek ostrzegał nas by włączać okap, nie zamykać podczas pichcenia drzwi do kuchni i uchylać okno jak się gotuje – bo jest alarm. Zwyczajnie domek jest drewniany i łatwopalny. Nie zastosowaliśmy się do ostrzeżeń – efekt w 3 minuty była policja straż i reszta służb która dogłębnie sprawdziła chatkę – ups…
Zapewniam pojawiają się szybko. Głupio się zrobiło, zawinęliśmy rybkę do michy i chodu do pokoju udając Greka. :) Panowie sprawdzili teren, Janek który się pojawił podpisał papierki i wszyscy z uśmiechem (i ulgą zapewne) rozjechali się.
W nocy długo nie mogłem zasnąć, siedząc na parapecie delektowałem się ciszą i szumem morza. Szkoda było wyjeżdżać. Ja wiem krótki to pobyt, ale z założenia miał być to jak zawsze rekonesans, a po drugie jak się na spontona robi wyjazd do Skandynawii bez odpowiednich zapasów pieniężnych to nie poszalejecie, trzy i praca powoli wzywała – a tydzień mija szybko w takich miejscach jak Norwegia. Dziś wiem że na bank niebawem tam zajrzę, bo ciągnie człowieka.
Niemniej o 6 rano kolejnego dnia autobusem podjechaliśmy do Moskenes za 10 NOK gdzie czekała nasza łajba powrotna do Bodø. Tym razem prawie na pusto. Nieliczni pasażerowie dosypiali poranek, monitory pokazywały aktualna pozycję statków. Tylko ja wpatrzony w brzask, nie mogąc usnąć, tęskniłem już za Lofotami i wypatrywałem chociażby smużki zorzy, której po raz kolejny nie było m dane ujrzeć. Do zorzy trzeba mieć dużo pokory i cierpliwości, albo szczęścia.
O świcie dobijaliśmy do Bodø.
Oczywiście gubiąc się, wyszliśmy garażem – taka nowa świecka tradycja.
Statek załadowawszy towary i pasażerów znów odpłynął na Lofoty.
Mając trochę wolnego czasu postanowiłem wspiąć się na lokalną górkę by popatrzeć po raz ostatni na miasto.
Jeziorko było jeszcze zamarznięte.
Już prawie na szczycie wzgórza.
Jeszcze tylko tradycyjne “bęc” – kto mnie zna wie że wszystko pokonam na swój sposób a wykrochmalę się na płaskim :)
I widok na miasto i okolicę.
Na górze jest ławeczka, więc przysiadłem i na koniec wyprawy za jej sukces łyk lokalnego Toborga (bodajże) – troszkę jak żulik :)
A w oddali startował Norwegian.
Podróż miała się ku końcowi, wszystko co zaplanowane udało się zrealizować, wieczorem ładujemy się do pociągu i przez cała noc jedziemy do Trondheim.
Nad miastem jak zwykle piecze dzierży Król Olaf :)
Poranny spacer w Trondheim – jest chwilka, można się przespacerować i rozprostować kości.
Ja skądś znam te miejsca – oj było się, fajnie wrócić tu ponownie…
Obowiązkowo Katedra z przylegającym parkiem i cmentarzem.
Obok znajduje się muzeum sztuki.
Wiedziałem że ktoś doprawia mi rogi. :p
A teraz zdjęcie z kategorii “artystyczne” – rankiem po niedospanej nocy wyglądam ni mniej ni więcej tylko tak. Ale ten napój – boski nektar – równie drogi co dobry, uwielbiam jednak go i śmiało powiem że jestem od niego uzależniony, co widać :)
Ostatni akord pobytu w Norwegii to transfer na lotnisko i w południe ulubiony Airbus A320 różowy :) wzbija się w locie do Gdańska.
Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na Skandynawię – pod nami Góry Skandynawskie.
Latanie, ktoś kto je wymyślił jest wielki – bujamy w obłokach :)
i pod nami Gdańsk…
…koniec podróży.
Do następnego razu.