kolejny wyjazd do Norge – tym razem marcowy weekend w Oslo
Kolejny rok (2012) nie mógł się inaczej zacząć jak tylko wyjazdem do Oslo. Wraz z dwiema towarzyszkami wylatywaliśmy bodaj z poznańskiej Ławicy
To z czego zawsze się śmieję w duszy – po lewej zdjęcie nad Polską po prawej Skandynawia – dlaczego u nas zawsze są tak grube te chmury? :) I mam tak za każdym razem, do granic Polski masakra a poza krajem słońce bądź lepsza przejrzystość.
Tak czy inaczej mój faworyzowany Wizz bez problemu dostarczył nas na lotnisko Torp. Problem tam się zaczął. I tu kolejna mini anegdotka.
Ilekroć lecę do Skandynawii, nigdy nie przytrafił mi się abym był kontrolowany. Generalnie z uśmiechem byłem witany przez celników i bez problemu przechodziłem do hali przylotów. Poza tym jednym razem. Wszystko przez koleżankę, która (w przypływie bodaj radości) żartobliwie głośno artykułowała słowo “bomba” odmieniając go chyba przez wszelkie przypadki. Efekt był taki, że została zaproszona do gabinetu na kontrolę bagażu. Zdezorientowana przestała ironizować, a że jakby nie patrzeć tworzyliśmy “paczkę” postanowiliśmy również z nią udać się do pomieszczenia. Zdziwiony obrotem zdarzeń celnik zapytał mnie dlaczego nie wychodzę do terminala tylko się cofam. Odpowiedziałem że jesteśmy z tą Panią – “Nie jesteś Norwegiem?” zapytał – odpowiedziałem mu że jestem Polakiem – odpowiedź była krótka – a to zapraszamy również do kontroli… Bez większego problemu i stresu poddałem sie kontroli i odpowiadałem celnikowi w jakim celu jedziemy i jak długo zamierzamy zostać. W duszy ucieszyłem się i zaskoczyłem jednocześnie że celnik myślał że jestem Norwegiem – to był miód na moje uszy. :)
Rutynowo sprzed dworca na stację podwiózł nas autobus.
Oto “sprawca ” naszej kontroli bezpieczeństwa :)
Nocleg jak zawsze w Ankerze – sprawdzona lokalizacja
Wieczorne spacerowanie po mieście:
– kamienice przy Karl Johans Gate,
– parlament
– okolica Spikersuppa
– ratusz jak zwykle pięknie się prezentuje
– a w porcie cumował tramwaj wodny który mimo późnej pory rozwoził mieszkańców po okolicy.
Zmęczony ale zadowolony – to jest kraj w którym doskonale się czuję.
Z racji, że zawsze staram się znaleźć “temat przewodni” dla moich wyjazdów – ten wyjazd dla mnie osobiście był odskocznią od szarej codzienności i takim spontonem pokazującym że z dnia na dzień można bez głębszego planu wyjechać sobie i spędzić fajny weekend. Dziewczyny zaś pierwszy raz były w Norwegii dlatego chciałem by odrobinę poczuły i złapały “norweskiego bakcyla”. Dla mnie zaś wizyta ponowna w tych samych miejscach to troszkę taka podróż sentymentalna.
Kolejny dzień zaczęliśmy od zwiedzenia Bygdøy i mojego ulubionego muzeum Kon-Tiki:
Od pierwszej wizyty fascynuje mnie Thor Heyerdahl i jego tratwy, są bowiem dla mnie inspiracją do dalszych wypraw.
I za każdym razem będąc tam mam inne doznania i odkrycia…
przyznacie że posąg przywieziony z Wyspy Wielkanocnej pobudza wyobraźnię,
czy chociażby malunki lub kości.
Na końcu obowiązkowy seans o wyprawie Kon – Tiki – Łukasz jakby nieobecny, poza wyprawą świata nie widzi :)
Obok Kon – Tiki znajduje się muzeum polarne Fram.
Można na tym statku odlecieć w marzeniach – żeby choć raz móc popłynąć ku przygodzie stojąc za sterami…
Wejścia do muzeum strzegą dzielni polarnicy
Okolica muzeów, pomimo aury miała swój urok
Znalazł się w tej szarości i “ptasi” model :)
było też dryfowanie w wodzie – a z dzioba krople wody płynęły.
Oprócz ptasiego modelu bardzo fotogeniczne (w oczekiwaniu na autobus) okazały się maluchy…
zawsze mnie ujmuje ich błogie spojrzenie i beztroskie dzieciństwo :)
Po krótkim odpoczynku udaliśmy się do ostatniego muzeum – muzeum Wikingów – a jakże.
Wieczorem natomiast postanowiliśmy odwiedzić górską część miasta i słynną skocznię w Holmenkollen.
Spowita mgłą skocznia ma swoja kolejna symbolikę – byłem na niej kilka razy ale nigdy nie wszedłem na sam szczyt – ciekawe. :)
Czas wreszcie kiedyś stanąć na jej szczycie. Podczas tego wyjazdu skocznia była w remoncie i i tak przedarliśmy się między odrodzeniem – nie chciałem dalszej partyzantki urządzać po prostu.
Ostatni dzień w Oslo przyniósł przepiękną wczesnowiosenną pogodę dlatego przed południem udaliśmy się do Parku Vigelanda
Piękna i ciepła aura sprawiła że mieszkańcy tłumnie spacerowali po parku
Co ciekawe na ostatnim zdjęciu para staruszków korzysta z dwuosobowego wózka – urocze. :)
Siedzą obok siebie – pierwszy raz widziałem taki pojazd – jak zawsze kreatywność i praktyczność Skandynawów mnie ujmuje.
Popołudniu natomiast wygrzewaliśmy się w porcie na słoneczku razem z innymi mieszkańcami.
Najlepsza miejscówka była jednak już zajęta :)
Tatuś w Norwegii – ważne ogniwo :)
Oczom naszym ukazywał się sielankowy i senny widok fjordu,
nad brzegiem którego królował zamek.
Co chwila przypływał statek turystyczny
bądź znikał w oddali odpływający prom.
Aż przyszedł czas by pożegnać Oslo – szkoda było w tak piękną i ciepłą pogodę wyjeżdżać, nic jednak nie trwa wiecznie.
Ostatnie spojrzenie na fiord z pociągu do Moss.
Jak Moss to Ryanair – i ostatnie spojrzenie na skąpana w słońcu Norwegię podczas startu.
Później już były chmury, chłód i dżdżysta pogoda = szara rzeczywistość Polan – do zobaczenia Skandynawio w kolejnej podróży…