bonjour Paris
W marcu 2011 postanowiłem odwiedzić jedno z miast magicznych (mimo to nie bardzo mnie przyciągało – może dlatego że nie lubię oklepanych miejsc) będących marzeniem wielu – mowa o Paryżu.
Połowa marca wydała mi się odpowiednia z racji faktu że to wczesna wiosna i doskonały czas na złapanie pozytywnej energii podczas podróży. Nie sądziłem jednak że rozpocznie się ona z takimi przygodami.
W podróży towarzyszył mi znajomy – Tomek. Plan był taki by po raz pierwszy wystartować spod krakowskich Balic. Tyle teorii w praktyce okazało się bowiem że mgła uziemiła wszystkie loty. Pomijam gigantyczne kolejki do punktów odprawy w celu przebookowania, ale jedyne po 2 h czekania co mi zaproponowano to… zwrot kosztów przelotu !!!!
Zgrozo – wyczekiwany wyjazd legł w gruzach i zawód potworny, nakręcacie się tygodniami a tu klops – i co mi po tych 39 zł za bilety?
Postanowiłem po raz 2 ustawić się w ogonku i spróbować ponownie – kolejne 2 h wśród rozbawionych sytuacja ludzi i staję znów przed stewardesami. Przyznaję że posłużyłem się podstępem mówiąc że muszę się dostać jak najszybciej na spotkanie biznesowe by podpisać umowę – w przeciwnym razie będą kary umowne którymi obciążę przewoźnika. :)
O dziwo – pomogło !!!!
Panie najpierw zapytały czy nie przeszkadza mi abym rozpoczął lot jutro z innego miasta (była wszak godzina 20-ta) – zgodziłem się bez wahania byle tylko dostać się do celu. Kolejne kilkanaście minut upłynęło na szukaniu wariantów – Wrocław – Atheny – Paryż / nie, Katowice – Rzym – Paryż / nie itd. . Wszędzie było mniej niż 2,5 h na przesiadkę.
Kolejne pomysły zaangażowanych stewardess zaczęły mi się podobać – próby były przez Madryt, Berlin, Londyn a nawet Majorkę :). Rozbudzało to moją ciekawość na nieoczekiwane uatrakcyjnienie wyjazdu. Wszystkie jednak spaliły na panewce z tego samego powodu – brak skomunikowania. Aż wreszcie eureka jest lot na jutro – relacja: Bratysława (Słowacja) – Paryż. Ucieszyliśmy się z Tomaszem (a w zasadzie ja bo Tomek miał do mnie zaufanie że go dowiozę :) ). Niepokoiło mnie tylko to że nie mogłem się skontaktować z hostelami w którym mieliśmy lokum (dwa oddzielne hostele bo Tomasz zdecydował się w ostatniej chwili). Powody były 2 prozaiczne: 1.brak nr telefonów, 2. nawet jak udało mi się przez internet je znaleźć (kiepski zasięg mieli na lotnisku swoją drogą) to okazało się że Francuzi gaworzą tylko w swoim ojczystym języku (o czym się w trakcie całej podróży brutalnie przekonałem). Od razu skojarzenia do słynnego serialu komediowego “Allo, Allo” mi się nasunęły i do wyśmiewania przez Francuzów wszystkiego co brytyjskie i odwrotnie.
Wracając do obaw pomyślałem “Łukasz damy radę – jakoś będzie, nie z takich sytuacji się wychodziło”.
Tak czy owak trzeba było parę godzin pogarować w Mieście Kraka, by nad ranem ruszyć w dalszą drogę.
Najlepiej odreagowuje się przy “złocistym trunku”
O dziwo dość tanią knajpę znaleźliśmy na samym rynku – dokładnie nie pamiętam ale piwo coś koło 6-8 zł kosztowało.
o 2 w nocy powoli opuszczaliśmy rynek by zdążyć na 1 pociąg w kierunku Czechowic Dziedzic ( i dalej Zwardonia). Polskie “osobówki” – wiadomo jakie są, ale nam było wszystko jedno bo i tak spaliśmy jak susły.
Ok 8-mej przekroczyliśmy granicę w Zwardoniu (słowackie Skalite) i słowackimi pociągami już szybciej i wygodniej pomknęliśmy do stolicy nad Dunajem.
Przed południem zameldowaliśmy się w Bratysławie i mając zapas 2-3 h wybraliśmy się na zakupy (śniadanie po studencku w parku wypadało zjeść :) ) oraz na krótki spacer po deszczowym mieście.
Zajrzeliśmy w okolice pałacu prezydenckiego,
oraz na zamek królewski.
Z dziedzińca rozpościera się piękny widok na most w stronę Wiednia ( z restauracją na górze masztu oraz na piękny (modry – trochę mniej :) ) Dunaj.
Co ciekawe niecałe 60 km dzieli Bratysławę od Wiednia – kursuje komunikacja podmiejska między miastami, bywałem w Bratysławie kilkakrotnie a ani razu w Wiedniu – trzeba pomyśleć. :)
Wracając do wyprawy miałem tylko jeden niepokój mały – nie mam mapy a gdzie Słowacy mają lotnisko?
Metodą prób i błędów (oraz intuicji geografa :) ) namierzyłem zarówno lotnisko jak i bezpośredni autobus z centrum.
2 h przed odlotem stawiliśmy się na nim (tak standardowo przyjąłem by 2 h być na lotnisku mimo, że nie mieliśmy bagażu rejestrowanego, a tylko podręczny mały plecak – ot taka zasada nr 1).
Z Bratysławy wylecieliśmy wieczorem również z małym poślizgiem spowodowanym pogodą, ale przynajmniej lecimy.
Lotnisko Beauvais leży 80 km na północ od Paryża. Z lotniska oczywiście lotniskowym busem (zapewne przepłacając, ale nie wpadłem jeszcze na tańszą alternatywę) za ok 30 euro (+\- 120 zł) dostaliśmy się w zachodnie dzielnice Paryża (dla wtajemniczonych XVI dzielnica -okolice stacji metra Charles de Gaulle Etoile). Wyobraźcie sobie że lądujemy tam ok 24-ej, każdy napotkany człek tylko po francusku gada i nijak nie możemy się odnaleźć. Dramaturgii dodaje fakt że nie wiemy czy mamy noclegi, jeżeli mamy to gdzie? I znów umysł geografa – podróżnika pracuje na 200 % , plus foldery z lotniska, plus mapa poglądowa ze stacji metra – szybka orientacja w terenie co gdzie jak i w automacie za 1,2 euro kupujemy bilet jednorazowy (ważny bodaj godzinę czy 45 min). Ok 1,3 w nocy docieramy do klimatycznego hostelu (gruby zaspany facio w bezrękawniku ziewający plus dym nikotynowy na portierni że siekierę można zawiesić – istna speluna. Widząc to nie dziwiłem się, że na maile nie odpowiadają i nie przysłali nawet potwierdzenia rezerwacji. Lecz ku mojemu zdumieniu Tomek bez problemu znajduje tam swój nocleg mimo kompletu i spóźnionym o dobę przyjeździe ?!?!
Z ulgą żegnam go i sam udaję się do IX dzielnicy na swoją “metę” okazało się że była niedaleko (słynnego z racji kasztanów) Placu Pigalle. Gdy dotarłem (ok 3 w nocy) ku mojemu zdziwieniu najpierw kilkanaście minut dobijałem się do opustoszałej suteryny (dodam że dzielnica nie na paja optymizmem – wszędzie syf, śmieci i masa kolorowych emigrantów handlujących na ulicy czym popadnie non stop) by później usłyszeć od równie zaspanego, wkurzonego i brzuchatego jegomościa, że anulował mi rezerwację bo nie przyjechałem wczoraj. Co gorsza miał podobno komplet i kazał mi rano się pojawić jak się wyśpi to coś pomyślimy !!!! Wybłagałem go aby pomógł mi w tej sytuacji – środek nocy, sam w Paryżu bez noclegu – chyba z litości (bym się wreszcie odczepił i bym dał mu spać) nieudolnie naszkicował mi na małej kartce mapę jak mam się dostać w pewne miejsce. Do dziś nie wiem jak po francusku gadającego gościa zrozumiałem i przekonałem do pomocy – to chyba adrenalina (i chęć przetrwania w miejskiej dżungli :) ). Usłyszałem ” wiesz mam znajomego Pakistańczyka co ma noclegi obok stacji Lyon, on Ciebie na bank przenocuje powołaj się na mnie”. “Kurcze przecież stamtąd jadę” – pomyślałem (tam zostawiłem Tomasza), ale nic udałem się w drogę powrotną metrem wśród brudnych i śmierdzących oraz pijanych miłośników nocnego transportu zbiorowego. Oczywiście z duszą na ramieniu i uwagą by nożem przypadkiem nie dostać (choć było spokojnie i nikt nie zaczepiał – ale wiadomo to potężna aglomeracja).
Ok 5 nad ranem odnajduje Pakistańczyka – te wkurzony bardziej ale chyba dlatego że nawet nie próbuje spać, a co chwilę ma “przybyszów” bez rezerwacji powołujących się na kolegę z IX dzielnicy :). Czterech gości przede mną w kolejce dukało kolejno nazwisko “zbawcy” z IX-tej dzielnicy :). Gdy doszedłem nie musiałem nic mówić – usłyszałem “Od X i Y”?. Odkiwnąłem twierdząco. W odpowiedzi usłyszałem łamaną angielszczyzną “a co to noclegownia? Ale tylko do rana do 11-tej !”. Zabrałem klucz i tyle mnie widział (na wypadek gdyby się “rozmyślił”).
Pokoiki znajdowały się na wewnętrznym (ukwieconym) dziedzińcu w kwadracie kamienic i znajdowały się w suterynach na parterze. Mimo że były to skromne warunki (2 piętrowe łóżka, miska z wodą oraz wydzielona ubikacja) to było to bardzo schludne choć ascetyczne. Dla mnie była to oaza spokoju i ukojenia, troszkę klimatyczna :) taki paryski raj – cóż oczekiwać za 15 euro (+/- 60 zł)?
Dodam że teraz jak będę się wybierał tylko tam będę próbował znaleźć nocleg. Plusem całej sytuacji był fakt że od Tomka dzieliła mnie jedna stacja metra, więc nie musiałem się szybko zrywać i godzinę gnać na spotkanie.
Przed 10 pozbierałem się i ogromnie wdzięczny Pakistańczykowi dziękując opuściłem hostel by powrócić na IX dzielnice by znaleźć nocleg na dalszą noc. Tym razem nie było problemów i zamieszkałem w bardziej obskurnej dzielnicy i warunkach. Po zrzuceniu plecaka w kącie wreszcie mogłem wyruszyć na miasto – jak na zawołanie skontaktował się Tomasz i umówiliśmy się na spotkanie pod Łukiem Triumfalnym ok 12-tej.
Nabyłem więc kolejny bilet jednorazowy i ruszyłem w kierunku umówionego miejsca.
Metro jest najdogodniejszą i najszybsza forma podróży a bardzo gęsta sieć z licznymi liniami pozwala dostać się wszędzie w niedługim czasie
Na spotkaniu z Tomkiem uzgodniliśmy strategiczne czasy i miejsca spotkań – od samego początku z racji różnic, zainteresowań i środków finansowych ustaliliśmy bowiem, że każdy z nas na własna rękę zwiedza Paryż. Tomasz udał się na Wieżę Eiffla ja natomiast kierowałem się by zobaczyć Pałac Inwalidów i później Luwr. Tomka nie bardzo to interesowało, a ja z kolei nie miałem ochoty spędzić ponad 2 h wśród masy Japończyków w kolejce do kasy by nabyć bilet na wieżę. Kiedyś na pewno na nią wjadę – podczas tej podróży odpuściłem sobie.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie przy Łuku
i w drogę zwiedzać miasto. Po drodze do Pałacu Inwalidów (towarzyszył mi przez chwilę Tomek) podziwialiśmy Pola Elizejskie.
Parę sekund na zdjęcie i chodu z pasów bo kawalkada rusza na Ciebie :)
Po drodze pod Pałac Inwalidów zobaczyliśmy inny pałacyk (bodaj Grand Palais), oczywiście nie omieszkałem do niego zajrzeć – poza odwiedzeniem pomyślałem o kupnie karty miejskiej (tradycyjnie) – koszt coś koło 35 euro (+/- 140 zł). Mieści się w nim Muzeum Sztuk Pięknych.
Wnętrze pałacu było bardzo ładne i wytworne,
natomiast wewnętrzny ogród zwiastował już wiosnę w powietrzu. :)
Pod arkadami w ogrodzie dostrzegłem francuską Wenus. :)
Na zewnątrz w parku surowo obserwował ludzi Winston Churchill,
kolejnym przystankiem był Most Aleksandra
W tle zdjęcia po lewej widać już Pałac Inwalidów, po prawej – wiadomo :) – symbol miasta.
Sam most długości 107 m i szerokości 40 m zbudowany w latach 1896-1900 nazwany na cześć Cara Aleksandra II.
Jeszcze Sekwana.
Nim dotarłem do Pałacu Inwalidów “potarzałem się” :) po bujnej, pachnącej, zielonej, wiosennej trawce – odpoczywając przy okazji.
I ta majestatyczna wieża w tle…
jednak przede mną fascynująca budowla – Pałac Inwalidów.
Kryje on w swoich murach m.in. Muzeum Legii Cudzoziemskiej i uzbrojenia
Jednak najważniejszym miejscem jest sarkofag najsłynniejszego z Francuzów – Napoleona Bonaparte.
Kolejnym odwiedzonym przeze mnie miejscem był Panteon.
To taki “polski Wawel” – mauzoleum mieszczące w swoich kryptach wszystkich wybitnych dla Francji. Są tam m.in. grobowce Woltera, J.J.Rousseau.
Mnie najbardziej interesowało mauzoleum Piotra Curie i Marii Skłodowskiej – Curie.
Nie powiem – pogubiłem się w plątaninie korytarzy i krypt, a że późna pora była i około godziny do zamknięcia – bałem się że zostanę tam. Kiedy wreszcie wydostałem się, troszkę zmęczony odpuściłem Luwr (przekładając go na kolejny dzień. Postanowiłem pospacerować po mieście, zajrzałem do pubu by napić się chłodnego piwka w nagrodę za ciekawy dzień i szczęśliwy że wszystko się udało. Później zatrzymałem się w jednej ze staromiejskich restauracyjek na pizzę. Pizza (wprawdzie margarita) przy samej Katedrze Notre Dame okazała się stosunkowo tania – coś koło 6-7 euro (+/- 30 zł).
A skoro o katedrze to wychodząc minąłem ją…
zatrzymując się chwilę tylko na placu przed – “Przecież nigdzie nie ucieka” – pomyślałem – zdążę do niej zajrzeć jutro…
Kolejny dzień to musiał być Luwr. Rozpocząłem wcześnie rano by jak najwięcej zobaczyć.
Fantastyczne miejsce, choć uważam że Świat z wielu rzeczy został ograbiony przez Francuzów – z drugiej strony dobrze mieć to w jednym miejscu ku potomności.
Nie będę pokazywał wszystkich zdjęć (by nie zanudzać) o poszczególnych ekspozycjach też nie będę się rozpisywał bo kilka dni i stron by zajęło. Sam zwiedzanie (jak dla mnie) na spokojnie powinno z tydzień lub dwa zająć. Sam “po łebkach” w 8 h udało mi się zwiedzić 2 kondygnacje i kawałek malarstwa na 3 kondygnacji.
Były np. papirusy
grobowce z Palestyny
starożytny Egipt i odtworzone wnętrze piramidy
Egipskie płaskorzeźby, bożkowie i sfinksy
oraz inne dzieła cywilizacji.
Osobną część stanowiły posągi.
Dwa najwyższe piętra to malarstwo – ja skupiłem się na tym obrazie najważniejszym :) dzieło Da Vinci – Mona Lisa
inny przykładowy obraz.
Powiem szczerze tu wymiękłem – 8 godzin chodzenia non stop – perspektywa że połowę Luwru macie za sobą, a połowa przed – statystycznie drugie tyle. Odpadłem – trzeba do Luwru wrócić. Niemniej polecam nie warto oszczędzać, znakomita lekcja historii na wyciągnięcie ręki, Jak dla mnie miejsce obowiązkowe dla każdego mieszkańca globu.
Wychodząc z Luwru zajrzałem jeszcze do Muzeum Orsay mającym w swoich zbiorach malarstwo, fotografię, rzeźbę oraz meble francuskie. Było to juz pobieżne zwiedzanie i wynikało ze znużenia. Dla miłośników malarstwa warte obejrzenia.
Resztę popołudnia spędziłem odpoczywając nad Sekwaną – a dzionek był bardzo ciepły i przyjemny (ok 17 stopni i słoneczko podczas gdy w Polsce było 2-4 stopnie i słota).
Udałem się później ponownie pod Notre Dame,
miałem jednak pecha bo o ile do kościoła wszedłem bez problemu o tyle na wieżę było już za późno i dostęp ograniczono.
Następnie podszedłem pod Wieżę Eiffela – widząc te “ogonki” do kas – również i tym razem odpuściłem, tym bardziej, że ta atrakcja jest oddzielnie płatna i była w cenie karty miejskiej !!!!
Sama wieża pod wieczór prezentowała się pięknie.
Skoro nie na wieżę – postanowiłem wejść na Łuk Triumfalny.
Nim do niej doszedłem chwilka zadumy nad wieczorową Sekwaną
Widok z łuku był równie ciekawy :) choć niższy zapewne:
na Pola Elizejskie
na wieżę.
Znajduje się tu również Grób Nieznanego żołnierza
Pod Łukiem Triumfalnym dołączył Tomasz. Nie wiem jak jemu, ale ja spędziłem czas w Paryżu bardzo pożytecznie i ciekawie.
Wracaliśmy innymi lotami ( z braku biletów – jak pisałem na wstępie Tomek dołączył na przysłowiowego “wariata”) On do Warszawy ja do Gdańska. Co za tym idzie wobec braku dotarcia komunikacją nocną ! (nie na wszystkich liniach nocą metro jeździ) na przystanek z którego odjeżdżają autobusy na lotnisko Beauvais – Tomek musiał o 4 wsiąść w busa by po 6 wylecieć do Polski – ja miałem lot ok 12-tej – zrezygnowałem z nocy i postanowiłem potowarzyszyć koledze. Do północy powłóczyliśmy się po mieście i ostatnim metrem dojechaliśmy na przystanek autobusu. Poczekaliśmy na nim 3 h i pożegnałem Tomka. Sam wróciłem do hostelu i na dużym ryzyku (mogłem przecież zaspać) zdrzemnąłem się ok 3 h. Po wymeldowaniu i dotarciu ponownie na przystanek udałem się na lotnisko.
Na nim nieśmiało zaglądał “skrzydlaty, różowy, węgierski przyjaciel.” :)
Lot w (przeciwieństwie do przylotu Ryanairerem) był czystą formalnością.
W powietrzu nad Niemcami jest gęsto od ruchu lotniczego więc doświadczyłem pierwszej powietrznej “mijanki”
Polska rzeczywistość jak zawsze brutalna – lądujecie w Gdańsku – jest godz. 16-ta – i nie można się wydostać z Trójmiasta w kierunku centrum kraju (dokładnie Łodzi), bo ostatni dzienny pociąg odjeżdża przed 15-tą ( z przesiadkami) a kolejny w tym kierunku po północy – Mozambik !!!!
Więc cóż na starówkę, zjeść piwka się napić i przeczekać przymusowe 8 h.
Na szczęście miło za każdym razem wspominam te knajpki na starówce w Gdańsku – niedrogo, pysznie i ludzie przyjemni.
Do Łodzi tłukę się PKP do rana – to była udana podróż, mimo początkowych przygód.
Reasumując – przeprosiłem się z Paryżem, jak uważałem za oklepany kierunek tak przyznaję to wyjątkowe miejsce, na pewno tam wrócę (planuje na weekend wiosną 2015 roku – zobaczymy). Polecam jest niesamowite.
W kolejnej opowieści wracam do ukochanej Norwegii :) – uprzedzam fakty…