szalona podróż do Norwegii przez Wiedeń i Bratysławę…
Życie jak zwykle płata psikusy. Niemniej tego roku postanowiłem za wszelka cenę (nawet z bardzo okrojonym budżetem) dostać się do Norwegii na święto 17 maja. Tak się złożyło, że miesiąc wcześniej nabyłem bilet w jedną stronę z Łodzi do Wiednia za 2 złote !!!!. Pięć minut po północy 12 maja wsiadłem więc na dworcu kaliskim i rozpocząłem tułaczkę jedenesto- i pół godzinną ku stolicy Austrii. Ktoś by powiedział “długo, niewygodnie”, może i tak, dla mnie jednak to sen życia – ciągle w drodze, w podroży. Nie ważne ile, ważne by do przodu i aby poznawać okolice,ludzi i kultury oraz by przezywać te malusieńkie przygody. Budżet wyjazdu był bardzo skromny jak na 8 dni wyprawy ot 50 euro i 40 zł na koncie – owszem po drodze 3 dni przed końcem spodziewałem się przelewu, więc aż tak tragicznie nie było. Asekuracyjnie wziąłem namiot by zbić koszty noclegu.
Trasę do Wiednia poznałem trzy tygodnie wcześniej jadąc nią pierwszy raz. Polski Bus dziwnie (jak dla mnie) przez Częstochowę , Katowice odbijał do Krakowa by po chwili wrócić do Katowic z których przez Ostrawę dotrzeć do Brna.
Wszystko odbywało się planowo – poniżej Brna już zastała nas ściana deszczu – wiedziałem, że Wiedeń do słonecznych nie będzie należał. Na miejscu byłem przed godziną dwunastą po południu. Z dworca autobusowego udałem się na pobliski dworzec kolejowy Hbf, gdzie po krótkim rozeznaniu terenu wrzuciłem plecak i namiot do automatycznej przechowalni bagażu (cena 2 euro).
Nabywszy bilet na metro (jednorazowy 2,10 euro – przy większej liczbie korzystania opłaca się kupić bodaj za 7,20 euro bilet dobowy) udałem się na Prater – wiedeńskie wesołe miasteczko. Był to iście szalony pomysł tym bardziej, że non stop coś kapało. Ku mojemu zdziwieniu masa młodych Austriaków umilała sobie tam to popołudnie korzystając z licznych atrakcji. Samo spacerowanie po wesołym miasteczku jest darmowe. Miasteczko okazałe, a ceny wg mnie przystępne za poszczególne atrakcje. Po dwu godzinnym spacerze z wesołego miasteczka udałem się nad pobliski Dunaj by przespacerować się na wyspę Donauinsel. Po krótkim spacerze postanowiłem zajrzeć na starówkę (ciągle padało) i zastanawiając się co zrobić z noclegiem postanowiłem, że jednak wyjadę z mokrego Wiednia. Później żałowałem bo przy tak bujnej zieleni mój zielonkawy namiot pięknie by się wkomponował i bym mógł się w Wiedniu przespać – przestraszyłem się deszczu – cóż oznaka słabości chwilowej.
Po 20-tej wyciągnąwszy bagaż ze skrytki z tego samego dworca autobusowego wyjechałem do pobliskiej Bratysławy (raptem oba miasta dzieli 68 km.) słowacką linią autobusową. Koszt od 1 do max 5 euro – w zależności od ilości zakupionych biletów. Ja jeszcze załapałem się za 1 euro.
Cieszyłem się w sumie, bo za oknem autobusu ciągle lało a tu w środku było sucho i ciepło. Po niespełna godzinie byliśmy już na bratysławskim dworcu autobusowym. Po drodze do miasta zakupiłem pryczę w hostelu na dwie noce za 18 euro. Dużo, nie dużo, ważne, że była dosłownie 400 m od dworca kolejowego z którego za dwa dni rano musiałem ruszać (ma to znaczenie przy ciężkim bagażu). Z dworca autobusowego na jednym bilecie 15 min. (za 0,70 euro) dojedziecie spokojnie na dworzec kolejowy. Szybko zameldowałem się i ku mojemu zdziwieniu dostałem pokój 6 osobowy sam dla siebie :) (przynajmniej na pierwszą noc – była to noc z czwartku na piątek, ta druga już była w komplecie). Zrzuciłem bagaż i jeszcze przed północą poszedłem rozejrzeć se za jakimkolwiek sklepem. Ostatecznie jedyne co było czynne to knajpa na dworcu kolejowym gdzie zjadłem fast fooda oraz wypiłem słynne słowackie piwo. W ogóle uwielbiam klimat tych kolejowych knajpek w Czechach i na Słowacji – są boskie. Nie trzeba było kwadransa by dosiadł się człowiek , który jest motorniczym. Właśnie tramwajem zjechał z trasy i stwierdził, że za udany dzień pracy należy się piwko po. Chwile potem dosiada się robotnik na kolei, który jak w rozmowie się okazało łata przejazdy kolejowe. Dowiedziałem się przy okazji sporo o technice kładzenia asfaltu na przejazdach – sweet :). Omnibusem językowym niestety nie jestem – spytacie jak się dogadywałem? Normalnie – ja po polsku, On po słowacku jak nie rozumieliśmy to wplataliśmy coś po angielsko-rusku i przy piwku miło czas leciał. Sielankę zakończył barman przepraszając że musi zamknąć ów przybytek bo… tez by chciał już się piwa napić :)
Poprosiliśmy więc o drugą kolejkę piwa i wyszliśmy na ławeczkę przed barak. Oczywiście na Słowacji nie widzą w tym problemu – u nas mandat murowany za naruszanie ustawy o trzeźwości i piciu w miejscu publicznym (chore). Tak więc kolejne kwadranse upłynęły nam na rozmowie w czworokącie ja-motorniczy tramwaju – pan od naprawy przejazdów kolejowych – barman knajpki obok. :)
Ten wieczór skończył się ok 3 nad ranem – świetnie, że miałem hostel bardzo blisko. Następnego dnia ok południa wyszedłem na miasto, spacerując wokół starówki (Bratysławę znam doskonale – ile razy się tu bywało). Po wieczornych i nocnych opadach nie było już śladu a słonko wychylające się zza chmur przyjemnie grzało. Ostatecznie tego dnia byłem światkiem dziwnych parad młodzieży (okazało się że jak dana klasa kończy szkołę średnią to chodzą grupkami przez miasto, robią hałas, śpiewają piosenki, przebierają się a do kapelusza wpadają monetki dla nich. Tez wrzuciłem im parę miedzianych eurocentów :) Piękna tradycja swoja drogą o której w życiu bym nie wiedział gdybym tego dnia tu nie był.
Wieczorem na jednym ze skwerków zauważyłem zbiegowisko (raptem 15 osób z flaga Słowacka i jakąś zieloną – nie wiem partii zielonych chyba :) ).
Był to wiec poparcia dla ustanowienia niedzieli dniem wolnym od pracy – po krótkiej modlitwie i przemówieniach 3 osób wszyscy się rozeszli. Policja podjechała 3 razy i z daleka obserwowali ów zamęt. Przy okazji tego wydarzenia zaczepił mnie Słowak przechodzący obok z pytaniem “co tu się dzieje?”
Od słowa do słowa okazało się, że pan studiował na Akademii Morskiej w Gdynii i dobrze zna Polskę bo tam bywa.Wieczór i noc spędziłem praktycznie nie śpiąc (z obawy że zaśpię na poranny pociąg) – po licznych rozmowach z poznanymi ludźmi słuchałem po prostu muzyki. W sobotę rano o 5:30 miałem pociąg super fajnymi liniami Regiojet (jest to twór stworzony przez czeskie studenckie biuro podróży) – podstawowe atuty : tanio i komfortowo. Jak dla mnie najlepsze linie kolejowe, a nasze polskie (łącznie z tym pendolino śmiesznym) to skansen i przykro mi to mówić, ale daleko nam z kolejami i transportem zarówno do zachodniej Europy jak i do Czech czy Słowacji..
Nie bawiąc się w politykę (bo nie ma to sensu) wsiadłem wiec do pociągu jadącego do Koszyc. Koszt 2 euro – kupowany z dnia na dzień !!!! Jadę 2,5 h przez cała Słowację z południa na północ. W standardzie przedziały ze skórzanymi regulowanymi siedzeniami i zagłówkami, steward/ stewardesa z uśmiechem pomaga z bagażami i służy we wszystkim pomocą – każda na wagon. W cenie ciepły napój (kawa / herbata) bądź woda lub sok, prasa do tego bezpłatna. Przekąski za 1 euro nie mowie już o gniazdkach i szybkim (naprawdę) wi-fi w standardzie.
Mój kolejny przystanek to Zilina przy granicy polskiej gdzie po 2 h czekania przesiadam się na pociąg tych samych linii i za 1 euro jestem w Czeskim Cieszynie. Po południu (zgodnie z planem melduję sie w nim i pieszo przekraczam granicę przechodząc do polskiego Cieszyna. Widok druzgoczący – czeski Cieszyn zadbany zdaje się poukładany – polski brud chaos auta parkujące “po polsku” gdzie popadnie że przejść nie można. Po czeskiej stronie wszelkie nazwy dwujęzyczne (czeskie i polskie) u nas – zapomnij. Pierwsza tabliczka jaka rzuca się w oczy po przekroczeniu Olzy na polska stronę to Polski związek emerytów, rencistów i niepełnosprawnych oddział w Cieszynie… dramat.
Czuje się jakbym zwiedzał Sudan czy odkrywał komunistyczna Kubę. W głowie mam jeszcze jeden dylemat – docelowo podążam do Gdańska skąd w niedziele rano wylatuje do Norwegii. Na plecach mam bagaż a do niego doczepiony namiot samo-rozkładający się. W sumie to są dwa bagaże i na lotnisku będę musiał nadać dwa bagaże rejestrowane – a to są koszta. Kasy jak wiadomo mam niewiele. I pomysł: “a jakby ostreczować obie rzeczy w całość”? Super ale skąd i gdzie w sobotnie popołudnie znaleźć strecz?
Snując się uliczkami Cieszyna dotarłem do rynku, patrzę papierniczy sklep – tam może mi pomogą? Niestety nie ma tam nic coby rozwiązało mój problem. Dowiaduję się od właściciela sklepu że tuż za postojem w odległości kilkuset metrów znajduje się sklepik o tajemniczej nazwie “Wszystko dla wsi” i że tam może mi pomogą. Idę. Bingo ! Na miejscu (mimo że panie już zamykały) nabywam dwie rolki podręcznego strecza – uratowany. Teraz tylko wydostać się jak najszybciej z Cieszyna, bo o 19 mam Polskiego Busa z Katowic na Gdańsk. Poinstruowany przez sprzedawczynię dochodzę na lokalny dworzec autobusowy.
Niestety do dyspozycji mam tylko ciasne busy (nie lubię nimi jeździć). W oczekiwaniu na kolejny kurs mój bagaż jak i ja sam wzbudzam lokalną sensację. Że z Wiednia do Norwegii? Z namiotem ! – “Wariat” – ktoś mruknął. Podjeżdża bus, chętnych więcej niż miejsc.
Czekając na wejście do busa zagaduje mnie chłopak (jak się okazuje lokalny aktor z cieszyńskiego teatru). Szybko “ochrzcił” mnie nazywając Norwegiem . Dochodzę do wejścia – kierowca że nie ma miejsc, a aktor zza moich pleców “przejście i miejsce dla Norwega”. Ktoś zwalnia fotel – nie chcę, ale wymuszają bym usiadł. Reszta ludzi wsiadających za mną wciska się i na stojąco chce podróżować. Po załadowaniu wszystkich ruszamy – ale folklor i mozaika – ktoś od lekarza, ktoś z targu, ukraińska studentka jadąca na imprezę no i aktor, który drażni mnie trochę gadulstwem i natręctwem. Co chwile zagaduje i na około komentuje mój pomysł – po niespełna 10 min chyba już każdy w busie wie skąd i gdzie jadę i po co – czuje się trochę zażenowany, że cały bus żyje moja wyprawą. Przed dworcem PKP na Pl.Andrzeja kończymy nasza podróż, żegnam aktora i mając dwie godziny zapasu zatrzymuję się w pizzerii by coś zjeść.
W oczekiwaniu na autobus streczuję bagaż a później poznaje parę która ostreczowała rowery i Polskim Busem udają się na polskie wybrzeże by przejechać je na rowerze – też fajny pomysł. O 19 planowo ruszamy do Trójmiasta,w Gdańsku będziemy chwilę po godzinie trzeciej w nocy. Wszystko odbyło się planowo i mimo chaosu informacyjnego i małej nerwówki udaje mi się kupić w automacie bilet na pociąg SKM i przed piąta melduję się na lotnisku. Rozbawiona obsługa Wizza na widok mojego cudownego bagażu nie robi problemów. Stwierdza tylko,że jest to bagaż “specjalny” i zaprasza do wrzucenia bagażu na specjalna taśmę. Szybko przechodzę kontrole bezpieczeństwa i po chwili czekam na gate – za godzinę ruszam do ukochanej Norwegii….