Bloggnorge.com // oczy na Świat / øynene til verden
Start blogg

blog podróżniczo-hobbystyczny / reise- og hobbybloggen

Arkiv for: January, 2016

Włoska inspiracja – Rzym – jak to z noclegiem było i wizyta w naprawdę historycznym mieście

Thursday 7. January , 2016 kl. 21:42 i Podróże / Reiser. 0 kommentarer »

Kolejny dzień przywitaliśmy z pochmurną aurą, nie zrażało nas to jednak ponieważ dzisiaj mieliśmy z Beauvais odlecieć do Rzymu. Czym prędzej złożyliśmy bagaż w jedną całość i 7:30 jechaliśmy już autobusem miejskim na lotnisko (wykorzystując bilety kupione dwa dni wcześniej). Odprawa przeszła gładko i 9:20 Boeing 737 uniósł nas ponad chmury ku Italii.

1_[1] 1_[2]

Jak dla mnie był to bardzo dziwny i nieprzyjemny lot. Niby nic się nie działo, ale czuję się niepewnie gdy załoga Ryanair robi dziwne manewry nurkowania w chmurach, bez informowania pasażerów co się dzieje. OK trzeba mieć zaufanie, ale wolałbym aby kapitan informował co zamierza. Na pokładach Ryanair czasem czuje się jak przysłowiowy “worek ziemniaków”, który transportowany jest z punktu A do punktu B. Pod tym względem Wizz Air dla mnie jest o niebo lepszy – ale to moje subiektywne odczucie. Moje niepokoje skutecznie torpedowała towarzyszka podróży (cierpliwie je znosząc :) ) słusznie stwierdzając, że moje lęki na tej wysokości praktycznie nie maja znaczenia bo niewiele ode mnie zależy. Po 2 h i przelocie nad Rzymem gdzie z góry mogliśmy podziwiać chociażby rozpoznawalne Colosseum, na horyzoncie Watykan czy wijącą się niczym wąż rzekę Tybr. To był znak, że lądujemy na rzymskim lotnisku Ciampino. Jeszcze w hali przylotów zakupiliśmy bilet na autobus transferowy do wiecznego miasta. Wyszliśmy przed terminal w poszukiwaniu odpowiedniego przystanku – pierwsze moje odczucie – gorąco, ale tak jakoś inaczej odczuwalne niż u nas. :)

Na ogromnym placu przed terminalem kilka przystanków porozrzucanych po całym placu – mały chaos. Ktoś zerknąwszy na bilet trzymany w ręku pokazuje nam odpowiednią zatokę gdzie rzekomo zatrzyma się nasz bus. Dochodzi godz. 12 na rozkładzie widnieje kurs, bilety na tą godzinę kupione, a autobusu ani widu, ani słychu. 20 minut później podjeżdża. Wysiada z niego młody Włoch, włoski na żel, ciemne okularki garnitur – lans po całości. Dodam oczywiście – typowa włoska beztroska. Widać, że jemu z całą pewnością się nie śpieszy.Bez problemu z garstką podróżnych pakujemy się na górny pokład autokaru. Z założenia w autokarze miało być wi-fi i klimatyzacja – fikcja, do tego rozklekotane siedzenia. :) Staramy się usiąść jak najbliżej przedniej szyby jednak przed nami siadają dwie pary podróżnych rosyjskojęzycznych o kaukaskich rysach twarzy. Jak na złość najbardziej otyły z nich (ledwo mieszczący się na fotelu siada rząd przede mną i zaczyna majstrować przy regulacji siedzenia. Rozklekotane siedzisko rozkłada się niekontrolowanie uderzając mnie po kolanach. Kaukaz nie robi sobie z tego nic i wykorzystując fakt, że ciągle stoimy i czekamy nie wiadomo na co wychodzi z auta do pobliskiego stoiska gdzie pod parasolka zaczyna kupować lody dla całej ekipy. W tym momencie my rozpoczynamy podróż. Ten porzuca zakupy i z tym co już nabył biegnie w naszą stronę. Zatrzymuje nas zdyszany wbiegając dosłownie prawie pod maskę – no ładnie. Nasz modelowy kierowca oczywiście wpuszcza go i wreszcie możemy jechać do miasta. Oswajamy się z widokami jakie rysują się z okien autobusu.

1 (5) 2 (1) 2 (2)

Ok 13 wjechaliśmy do ścisłego centrum miasta.

1_[13] 1_[11] 1_[12]

Ruch niewielki. Mi od razu rzuca się w oczy niechlujstwo parkowania, czego daje wyraz wchodząc w polemikę z towarzyszka podróży, Ona jest kierowcą więc nie podziela mojego oburzenia.Faktem jednak jest że Włosi stają gdzie popadnie, nawet na skrzyżowaniach i co najwyżej łaskawie awaryjne włączą (jak im się zechce i nie zapomną).

1_[10a]

Na polemice odnośnie włoskich kierowców mija nam kolejny kwadrans. Autobus staje przy wąskiej uliczce wzdłuż ogromnego prostokątnego molocha – jesteśmy przy głównym dworcu kolejowym Termini, który niczym Fabryczny w Łodzi czy Dworzec Swiebodzki we Wrocławiu wkrada się w samo centrum miasta. Wchodzimy do środka, bez problemu odnajdujemy automat na bilety. Ilość rodzajów biletów nas jednak przytłacza, poza tym ceny biletów nie zgadzają się nam – my poszukujemy biletu 48 h na komunikacje w aglomeracji za 12 € , a automat chce sprzedać nam odcinkowe bilety na trasę. Nasze zagubienie wykorzystuje młoda dziewczyna (zapewne emigrantka) i “przykleja się do nas” próbując nam pomóc. Ostatecznie na migi (dziewczyna nie zna angielskiego) odnosimy sukces komunikacyjny, pokazuje nam kiosk z gazetami gdzie kupimy nasz karnet. W kiosku arogancki młody Włoch obsługujący klientów paląc papierosa (a co tam, że siedzi w kajucie pełnej gazet i że popiół mu leci na rozłożoną prasę obok), on nie ma ochoty i czasu wchodzić z turysta w polemikę jakie są bilety i do czego uprawniają. Krzykliwym tonem ponagla mnie pytając “czego? ” – cóż muszę się po prostu przyzwyczaić chyba… :)

Kupując bilet, kątem oka widzę, że dziewczynka która tak ochoczo nam wcześniej pomagała obserwuje nas zachowując dystans. Mówię towarzyszce by uważała na swoja torebkę i ustalamy, że idziemy do metra nie wdając się z dziewczyna w dyskusje. Nie myliłem się, gdy ruszyliśmy znowu przykleiła się do nas co chwilę prosząc o pieniążki. Stanowczo odmawialiśmy idąc w dół korytarzem ku linii metra. Nagle w pewnym momencie dziewczynka rozpłynęła się wracając na hol główny, być może na widok patrolu policji, a może metro to nie jej rewir pracy. My bez strat materialnych dotarliśmy do rzymskiego metra.

3_[34]

Metro w Rzymie to tylko 2 linie – w porównaniu do Paryża, blado. Stacja Termini jest stacja krzyżową stanowiąca punkt przesiadkowy między linia czerwoną A (Battistini – Anagina), a niebieska B (Laurentina – Rebibbia). Nie trudno się domyśleć, że jest bardzo oblegana i mnóstwo tam ludzi się przesiada. Jak wszędzie trzeba więc uważać na rzeczy osobiste i kieszonkowców. Nam na szczęście nic złego się nie stało. Metro jest dobrze oznakowane – nieco gorzej wyglądają mapki linii metra, co mapka to niby ta sama a jednak ciut inna. :) Generalnie poniżej prezentuję sieć metra i kolei podmiejskiej.

metro-w-rzymie

Nasz niskobudżetowy nocleg to camping Wioska Siedmiu Wzgórz (Seven Hills Village). Znajdował się on poza miastem, jednak mając bilet na komunikację mogliśmy nieograniczona ilość razy dojeżdżać w ramach 48 h ważności biletów – zarówno metrem, autobusami jak i kolejkami podmiejskimi. By się tam dostać musieliśmy linią A dojechać do Ville Aurelia i przesiąść się na kolej podmiejską w kierunku Viterbo.

Bez problemu dotarliśmy więc na Ville Aurelia gdzie przesiedliśmy się na pociągi lokalne – po bazgrane zresztą jak większość filarów i ścian nie będących antycznymi zabytkami.

3_[1]

 Naszą stacyjką docelową była – La Giustiniana.
Gdy dotarliśmy ok 14 rozpoczęło się prawdziwe wyzwanie – znaleźć kemping. Niby na mapie blisko, ale uliczki ciasne, brak nazw ulic. Przed dworcem młoda Włoszka mówi nam, że przy drodze jest przystanek z którego w prawa stronę odjeżdża autobus, który nas zawiezie do celu – idziemy.
Po chwili okazuje się, że oczekujący tam ludzie twierdzą, że i owszem, ale właściwy dla nas to przystanek w przeciwnym kierunku. Idziemy więc na drugą stronę i… znowu źle, nic, autobusy nie jada tam gdzie chcemy – z reszta na mapie nam się nie zgadza, bo to przeciwny kierunek.
Wracamy pod dworzec, przy nim jest pętla autobusowa, podchodzę do kierowcy, pokazuje adres i pytam jak dojechać? On nie wie, a z nim nie dojedziemy. No dramat jakiś. Kilkoro ludzi rozmawia na pobliskim przystanku. Pani słysząc moja rozpaczliwą próbę odnalezienia się w sytuacji podchodzi i mówi, że chce pomóc, ale woli rozmawiać po…. polsku ! Sugeruje nam, że powinniśmy podejść ponownie do głównej drogi i wsiąść w autobus jadący w lewą stronę patrząc od stacji. Całkowicie to w przeciwna stronę, ale Pani twierdzi, że naokoło ale autobus dowiezie. Wracamy więc ponownie na przystanek. Po drodze mijamy stragan przydrożny z ciuchami. Czarnoskóry sprzedawca mówi nam, że bezpłatny bus spod dworca zabierze nas na kemping !!! Oglądamy się za siebie – żadnego busa. Postanawiamy nie słuchać go i za rada Polki iść na przystanek. Stoimy tam kwadrans i nic. Wreszcie jakieś autobus jedzie. “Ale dokąd zmierza?”, “Czy dobrze wysiądziemy? – masa pytań w głowie. Zdeterminowani jesteśmy gotowi wsiąść do niego gdziekolwiek by nie podążał. A tu niespodzianka, autobus przejeżdża koło przystanku nie zatrzymując się. Ktoś przechodzący obok pokazuje aby machać ręką, bo inaczej autobus się nie zatrzyma. OK będziemy na przyszłość pamiętać.
Tymczasem autobus pojechał, a my znowu w punkcie wyjścia. Upał zaczyna drażnić, ze 30 stopni w powietrzu i tępe słonko na niebie. Naprzeciwko dostrzegam jakiś lokalny sklepik spożywczy – myślę “podejdę coś kupie do picia, ale nie bo jak będzie coś jechało”? Dochodziła 15 mija nas pan w średnim wieku, zagaduję go czy zna adres. Przerywa rozmowę telefoniczną spogląda i kiwa głową, że zna adres, a później dochodzi do wniosku że chyba nie. Na komórce próbuje wygooglować adres, ale ewidentnie sieć mu nie działa. Nie poddaje się jednak, zatrzymuje innego ludzika, który również przechodził obok – zaczynają dyskusje po włosku na temat tej lokalizacji. Jeden gestykuluje że to droga w prawo od przystanku, drugi, że nie, że w lewo. Cyrk – i my mamy im zaufać? :) Po dłuższej chwili kapitulują obaj i jeden przez drugiego przepraszają, że nie potrafią pomóc. “Ok – nie ma problemu Panowie. Dzięki za czas poświęcony” – zostajemy z problemem sami.
Wtem dostrzegamy, że na parking dworcowy podjeżdża mały busik, od razu rzucamy się ku niemu. Kierowca wysiada i idzie w sina dal. Dobiegamy, za szyba magiczna kartka z napisem “Seven Hills Village” – uratowani. :) Czarnoskóry sprzedawca uśmiecha się na nasz widok – miał racje. Tylko kiedy teraz wróci ten kierowca? Wraca po kwadransie. Dosiada się kilka osób do busa i jedziemy. Podróż zajmuje nie więcej niż 10 min. Staram się zapamiętać trasę tak na wszelki wypadek – nie sądziłem, że przyda mi się to szybciej niż myślałem. Camping z zewnątrz prezentuje się dość przyjemnie – dużo zieleni.
1_[13a]_[1] 1_[13a]_[2]
Po zameldowaniu się na recepcji odnajdujemy swój bungalow i moja współtowarzyszka doznaje szoku (nie kryjąc przy tym oburzenia). Jest to mała izba bez okien gdzie mieści się tylko jedno potężne łóżko. Nie są to zapewne warunki idealne, ale wyjazd z założenia był niskobudżetowy i czego można było się w Rzymie spodziewać za 80 zł za dwie noce? W sumie dziewczynie się trochę nie dziwię, tez bym wolał inne warunki – no przynajmniej okno i łazienkę :) ale cóż jak przygoda to przygoda. Od tego momentu (podczas całej podróży i zapewne po dziś dzień) temat noclegu w Rzymie stał się tematem wrażliwym.
Generalnie na terenie kempingu znajdziecie wszystko, sklep spożywczy, bar, pizzerię, oczywiście są miejsca z toaletami i natryskami, a nawet organizowane są wieczorami dyskoteki. Był też inny plus tej sytuacji – domek tak działał na dziewczynę, że nie mogła tam wysiedzieć, dlatego zaraz po zrzuceniu bagaży wsiedliśmy w busa i wróciliśmy na dworzec kolejowy by wybrać się na spacer po Rzymie.
Po drodze od kierowcy dowiedziałem się, że bus kursuje wahadłowo co 30 min w godzinach 8-21 (przynajmniej w teorii).
Bez większego problemu dojechaliśmy do centrum Rzymu. Padał przyjemny deszcz. Fascynujące w Rzymie jest to, że stare budowle są na wyciągnięcie ręki i naturalnie wkomponowane są w miasto. Wysiadacie z metra, wyjeżdżacie na powierzchnię i stoicie przy Colosseum :)
1_[16] 1_[18]
a tuż obok Łuk Konstantyna – historia na wyciągnięcie ręki.
1_[17]
Pora była już późna dlatego odpuściliśmy sobie zwiedzanie, napełniliśmy tylko puste butelki woda pitną. W mieście bardzo wiele jest takich punktów jak ten:
1_[13b]
można się opłukać czy uzupełnić płyny, obok stoi też automat gdzie można skorzystać z wody lekko mineralizowanej.

2_[69]

Deszcz powoli przestawał padać (mimo to kupiłem od ulicznego handlarza porządny parasol – oczywiście przepłacając) więc postanowiliśmy znaleźć lokalną knajpkę a najlepiej pizzerie by spróbować najsłynniejszej włoskiej pizzy. Oto karta przed jedna z pizzerii:
1_[18b]
My nie chcieliśmy całej pizzy tylko pizzy na kawałki, a po drugie byliśmy przy Colosseum. Zdawało nam się, że przy atrakcji turystycznej bywa drożej – błąd, bo cały Rzym przecież to atrakcja, a ceny są podobne. Szukaliśmy więc dalej. W jednej z przecznic urzekła nas mała ciasna pizzeria, a raczej miła Pani Włoszka i Jej mąż który pełnił dyżur na kuchni.Ot taki rodzinny biznesik. Oto nam chodziło by był klimat.
1_[19] 1_[20] 1_[21]
Za max 1 € macie duży kawał pizzy o dowolnym smaku. Postanowiłem zapytać, panią czy nie ma w okolicy żadnego sklepu spożywczego. Słysząc to mąż wybiegł z kuchni, zdjął fartuch, przeszedł do witryny obok podniósł kratę i otworzył…sklep który prowadzili. Specjalnie dla nas – cudnie. I chodź ceny jak na nasze budżety miał koszmarne – wzięliśmy bochen chleba, ser, wędlinę i butelkę włoskiego wina. Wiedzieliśmy, że troszkę przepłacamy, ale z drugiej strony to zaangażowanie i chęć pomocy – bardzo miłe. Po zrobieniu zakupów i zjedzeniu po dwa kawałki pizzy ruszyliśmy s powrotem na kemping.  Podczas przesiadki okazało się, że rozkłady nijak się maja do rzeczywistości, pociąg który spisaliśmy jadąc do Rzymu nie dojechał. Czekaliśmy więc na kolejny pociąg. Otworzyliśmy kupione wcześniej winko i raczyliśmy się nim zabijając czas rozmową.
1_[23] 1_[24] 1_[24a]_[1]
Pociąg jechał ok 20 min. pamiętając że ostatni kurs z kempingu wyjeżdża o 21 sadziliśmy że 21:30 zabierze nas z powrotem. Życie brutalnie to zweryfikowało i okazało się, że nic nie czekało przed dworcem. Cóż dodatkowy spacer w ciemnościach. Przed nami 6 km marszu – dobrze, że zapamiętałem drogę. Początkowo przy latarniach ulicznych (będąc widocznymi) próbowaliśmy złapać autostop, ale o tej porze i w tych warunkach nikt nie chciał się zatrzymać (co nie dziwi), pozostał powolny marsz w kierunku wzgórz. Przynajmniej nie padało, a niebo było rozgwieżdżone.
Po nieco ponad godzinie dotarliśmy do kempingu, który w ciemnościach wyglądał jeszcze ciekawiej.
1_[25] 2_[177]
Przed snem podeszliśmy jeszcze do pizzerii gdzie napiliśmy się włoskiego piwka i odpoczęliśmy po marszu. Towarzystwa dotrzymywał nam lokalny kot :)
2_[172]
a raczej nie tyle był zainteresowany nami co wędlinką, która jedliśmy na kanapkach.
Poddał się jednak i po jakimś czasie zwinął się w kłębek na drzewie i poszedł spać.
My przed północą też wróciliśmy do domku i po odświeżeniu się padliśmy zmęczeni spać.
Rankiem zjedliśmy śniadanie i przed 9 wyjechaliśmy wreszcie na zwiedzanie Wiecznego miasta. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Pl. Świętego Piotra i Watykanu.
2_[1] 2_[6]
Kolejka do Bazyliki gigantyczna – tu ponownie zadziałała magia legitymacji i podobnie jak w Luvrze, bez kolejki ochrona przeprowadziła nas sprawnie przez kontrolę – trwało to raptem 5-10 min. . Wspaniale – oszczędzaliśmy cenny czas i siły w tym upale. Jestem już przed wejściem do Bazyliki, za mną Pl. Św. Piotra a w tle kolejka gigant…
2_[9]
Sama świątynia choć wspaniała nie zrobiła na mnie efektu wow, może powodem były te dzikie tłumy i ludzie przesuwający się zbita grupą dosłownie jak sardynki w potoku by podziwiać wnętrze. Wole kontemplować podczas zwiedzania świątyń. Niemniej poniżej kilka zdjęć z wnętrza Bazyliki Św. Piotra:
Pieta Watykańska – dłuta Michała Anioła (1498-1500)
 pieta
sklepienie Bazyliki – wysokość od posadzki do kopuły 119 m.
2_[23] 2_[14]
posąg Św.Piotra – posąg brązu dłuta Arnolfo di Cambio (1245-1302)
2_[26]

Ołtarz główny – Mieści się pod kopułą, pomiędzy czterema pilastrami, 7 m nad grobem św. Piotra. Wykonany przez Berniniego w 1633 roku z j marmuru. Wzdłuż zejścia do grobu płonie dzień i noc 99 lamp. Ołtarz osłania przebogaty baldachim Berniniego (1633); baldachim podtrzymywany jest przez cztery spiralne kolumny (28,5 m wysokości) z brązu. Całość waży ponad 90 ton.

2_[22] 2_[27]

chrzcielnica – wykonana przez Francesco Moderatiego (1680-1721) i A.Cornacchiniego (1685-1740),

2_[21]

grób Jana Pawła II

2_[29]

Wymieniać tak można w nieskończoność wszystkie detale Bazyliki Św. Piotra. My jednak bardzo chcieliśmy zobaczyć Kaplicę Sykstyńską. Dostać się do niej mogliśmy przez Muzeum Watykańskie. Aby tam dotrzeć musieliśmy obejść plac i bazylikę z drugiej strony. Uwierzcie gdy zobaczyłem tą kilometrową kolejkę (ta do bazyliki, która owijała się wokół placu to było małe miki). Jak dla mnie przynajmniej 2-3 h stania jak nie lepiej. My zaś “tradycyjnie” z legitymacją w ręku, bez kolejki, za darmo oddzielnym korytarzem mijaliśmy ten zniecierpliwiony tłum. Potok ludzi kłębił się po horyzont i tylko z rzadka słyszeliśmy po polsku tekst: “a dlaczego oni idą bez kolejki tym przejściem”? Po kwadransie byliśmy już wewnątrz. Jeszcze tylko odebrać w specjalnej kasie (bez kolejkowej oczywiście) darmowe bilety i zaczynamy zwiedzanie Muzeum Watykańskiego.

Towarzyszce podróży najbardziej podobały się schody (dziewczyna lubi geometryczne kształty :) ) – mi w głowie od nich mogło się zakręcić.

2_[47] 2_[48] 2_[50] 2_[51]

Po drodze do oczekiwanej Kaplicy Sykstyńskiej mijaliśmy poszczególne sale, ich piękne zdobienia i eksponaty.

2_[30] 2_[32] 2_[36] 2_[39] 2_[40] 2_[41]

I wreszcie ciasnym, wąskim korytarzykiem dostaliśmy się do niewielkiego pomieszczenia pełnego ludzi z przepięknym sklepieniem – tak to bez wątpienia była Kaplica Sykstyńska. Udało mi się zrobić niewiele zdjęć, bo ogólnie jest zakaz o czym dowiedziałem się od strażnika w trakcie ich robienia (strażnicy są stanowczy w egzekwowaniu tego zakazu, znane są przypadki, że turyści tracili sprzęt i byli wypraszani z Kaplicy). Samo sklepienie jest fantastyczne i naprawdę robi wrażenie, choć sądziłem że kaplica jest nieco większa.

2_[43] 2_[44]

Kaplica ma wymiary:  dł. 40,93 m, szer. 13,41 m i wys. 20,70 m. powstała w latach 1475-1483. To w niej odbywa się konklawe podczas którego wybierany jest Papież. Malowidła zdobiące sufit wykonał Michał Anioł i opowiadają historię ludzkości od stworzenia świata, przez grzech pierworodny, aż do biblijnego potopu. Najsłynniejszym fragmentem jest fresk “Stworzenie Adama.” Nie ma chyba takiego na Świcie kto by raz tego dzieła nie widział – chociażby na ilustracji.

2_[45]

Zachwyceni Kaplicą Sykstyńską, niestety ograniczeni czasem, opuszczamy Watykan z postanowieniem, że jeszcze kiedyś tu zajrzymy. Jeszcze na obszarze Państwa Watykan zatrzymujemy się w restauracji by zjeść posiłek jak zwykle pyszny i niedrogi.

5

Po posiłku, najedzeni i troszkę rozleniwieni ruszyliśmy w kierunku Colosseum. Jednak na przesiadce w metrze na stacji Termini mieliśmy mała awarię. :) Dziewczynie klapek (japonek) się popsuł :) no i trzeba było ratować sytuację.

2_[54]

Przekonałem się wówczas czego to kobiety w swych torebkach nie mają i jakich to zdolności nie posiadają. Na prawdę panowie czapki z głów przed naszymi kobietami. :) Trzeba było za wszelką cenę naprawić bucik, bo inaczej nici ze zwiedzania o jednym sandale. Trwało to troszkę, że aż zainteresował się nami patrol policji. Po ocenie sytuacji i stwierdzeniu, że to postój wymuszony planami naprawczymi z uśmiechem na twarzy ostrzegli nas tylko przed kieszonkowcami i odeszli patrolować metro.

Naprawa była na tyle profesjonalna i skuteczna że po chwili i my ruszyliśmy do Colosseum. Na miejscu podobnie jak we wcześniejszych miejscach – kolejka. Przyzwyczajeni mijamy wszystko bokiem i podchodzimy do carabinieri. Zatrzymują nas, pokazuję legitymację, konsternacja. Nagle zza nich wyłania się młoda dziewczyna (wolontariuszka) i po polsku pyta co tu robimy skoro tam jest kolejka? Moja towarzyszka od razu rzuca : “ale my na pewno mamy za darmo” :). No i fakt mieliśmy :) Szybkie sprawdzenie zawartości plecaka (jak wszędzie), ponownie zerowy bilet w specjalnej kasie i już możemy zwiedzać.

Colosseum – w starożytności zwany Amfiteatrem Flawiuszów, powstał  w latach 70-80 naszej ery. Wymiary: dł. 188 m., szer. 156 m, obwód 524 m, wysokość 48,5 m , w czasach świetności mógł pomieścić 85 tys widzów!!!

Niesamowite być w centrum takiej budowli i móc ją dotknąć. Ile ten amfiteatr widział w historii.

2_[55] 2_[58] 2_[62] 2_[63] 2_[85] 2_[86] 2_[92]

Nawet wszelkie informacje wokół  pełne były gladiatorów :)

2_[94] 2_[95]

Namiestnicy cezara byli również przed amfiteatrem i mieli oko na turystów.

2_[97]

Naszym kolejnym przystankiem było Forum Romanum, które znajduje się dosłownie po drugiej stronie ulicy – niesamowite. I znów za darmo – podoba nam się to.

2_[100] 2_[101] 2_[108]

Forum Romanum (rynek rzymski) – najstarsza część miasta, szacuje się, że powstał w VII w p.n.e. po osuszeniu bagna – otoczony 6 z siedmiu wzgórz. Główny ośrodek polityczny, religijny i towarzyski starożytnego Rzymu. Aż dech zapiera. Oto kilka z ocalałych fragmentów:

  • Świątynia Wenus i Romy – największa ze świątyń poświęcona bogom rzymskim, wybudowana w latach 121-141 n.e.

2_[102]

  • Świątynia Romulusa

2_[110] 2_[112] 2_[113]

2_[114] 2_[115] 2_[117]

  • Świątynia Kastora i Polluksa – wybudowana w 484 p.n.e. w podziękowaniu za zwycięstwo w bitwie nad jez. Regillus dla rzymskich bóstw Kastora i Polluksa

2_[141] 2_[126]

  • Świątynia Saturna – poświęcona bogowi ziarna i płodu, wybudowana w latach 301-498 p.n.e., ostały się tylko jońskie kolumny

2_[155]

  • Świątynia Antonina i Faustyny – zbudowana w 141 r n.e.

2_[137]

  • Łuk Septymiusza Sewera – łuk triumfalny zbudowany w 203 r.n.e. upamiętnia zwycięstwo nad Partami

2_[156] 2_[157] 2_[158] 2_[159] 2_[160]

I można tak wymieniać w nieskończoność, jak dla mnie Forum Romanum było najpiękniejsze i najokazalsze, a historia tych ruin pobudza wyobraźnię – przynajmniej moją.

2_[118] 2_[125] 2_[134] 2_[138] 2_[152]

I na koniec rekonstrukcja jak to kiedyś wyglądało – niesamowite.

forum romanum1

Na tyle starczyło nam dnia, jeszcze tylko spojrzenie z Forum Romanum na miasto,

2_[161]

było po 18-tej – większość zabytków zamykała się. Przespacerowaliśmy się na Plac Wenecki. Na tym placu znajduje się Pałac Wenecki, w którym rezydował Mussolini i z balkonu którego wygłaszał przemówienia do narodu. Przed pałacem pomnik – Grób Nieznanego Żołnierza  zwany również Ołtarzem Ojczyzny – wykonany z białego marmuru.

2_[170]

Przed Ołtarzem Ojczyzny zaciągnięta jest warta honorowa.

My zatrzymaliśmy się w jednej z bocznych uliczek w cukierni na coś słodkiego. Pamiętam, że jedliśmy tiramisu i jakieś ciacho z pistacjami – pycha. Wróciliśmy główna ulica pod Colosseum, w oddali ktoś puścił kawałek “Nothing Else Matters” i “One” dobrze mi znanej kapeli Metallica. Było tak fajnie, ciepły pogodny wieczór – czułem się spełniony turystycznie. To był bardzo ciężki i wyczerpujący dzień, obfitujący w liczne atrakcje.

Tego wieczora metro wlekło się niemiłosiernie więc tradycyjnie spóźniliśmy się na przesiadce. Wiedzieliśmy że mimo zmęczenia czeka nas jeszcze te nieszczęsne 6 km do kempingu, jednak to się nie liczyło – ważne że mimo poniedziałku (gdzie w większości miast Europy muzea są pozamykane) tyle udało nam się zobaczyć, bez stania w męczących kolejkach na upale i praktycznie bez kosztów.

Po dojechaniu na nasza stacyjkę w La Giustiniana przed dworcem spotkaliśmy parę studentów (Niemca i Hindusa z Indii). Chłopaki również podążali jak my na kemping, a że znali skrót poszliśmy w czwórkę. Raźno i dość szybko doszliśmy do noclegu (choć pod górkę było).

Resztę wieczoru spędziliśmy tradycyjnie siedząc przy pizzerii – tylko tam były na zewnątrz stoliki gdzie mogliśmy jakiś posiłek przygotować. Na drzewie siedział nasz zaprzyjaźniony kociak.

2_[174]

Ostatniego dnia w Rzymie za bardzo nie mogliśmy się poruszać ze względu na bagaż lotniczy – postanowiliśmy jednak zobaczyć przynajmniej dwie atrakcje Rzymu.

Po wymeldowaniu po godz. 10-tej wyjechaliśmy do Rzymu (jak widać pociągi maja poślizg).

3_[4]

Na jednej ze stacji metra bacznie przyglądał się nam Papa F. – jak żywy :)

3_[5]

Mieliśmy w Rzymie 2 h (o 13 kończyła nam się ważność biletu 48 h), udaliśmy się posiedzieć chwilkę na słynnych schodach hiszpańskich.

3_[6]

Maja 138 stopni i należą do najdłuższych i najszerszych schodów na Europie. Wykonane w 1725 r. przez Francesca De Sanctisa i Alessandra Specchego,  Istnieje przesąd, który zabrania jedzenia na schodach. Na schodach odbywają się coroczne pokazy mody, wiosna zdobią je kwiaty z okazji festiwalu kwiatów, a w okresie Bożego Narodzenia ustawiana jest na nich szopka bożonarodzeniowa.

Na szczycie kościół Św Trójcy (XVI w.), a u podnóża fontanna Barcaccia (dosł. krypa, łódeczka) wykonana w 1625 r.  przez Pietro Berniniego.

3_[19]

Fontanna jest pamiątka po powodzi jaka nawiedziła Rzym w Boże Narodzenie 1598 r. – rzeka Tybr wyrzuciła w tym miejscu łódkę. Obecnie fontanna podobnie jak pobliska fontanna di Trevi zasilana jest woda za pomocą akweduktów – a to ciekawe. :)

Mając jeszcze chwile wolnego czasu poszliśmy do nieodległej wspomnianej już fontanny di Trevi – niestety była w remoncie.

3_[21] 3_[22]

Jest to najsłynniejsza rzymska fontanna barokowa zaprojektowana w 1423 roku Leona Battiste Albertiego. Ciekawostka jest fakt że podobnie jak wcześniejsza łódeczka – zasila ją woda z akweduktu wybudowanego w 19 w p.n.e. – ech…Rzym po prostu.

Legenda głosi, że kto wrzuci do fontanny monetę – powróci do Rzymu. Podobno jedna moneta zapewnia ponowne odwiedziny, dwie romans, a trzy ślub. Monety są wyławiane i przeznaczane na cele charytatywne oraz na utrzymanie zabytków. Szkoda, że nie mogliśmy nic wrzucić, może po remoncie? :)

Powoli zaczęliśmy się więc udawać na Pl. Republiki, skąd metrem musieliśmy dojechać na dworzec autobusowy. Po drodze spotkaliśmy nikogo innego jak Pinokia – oj komuś nos od kłamstwa rośnie…

3_[25] 3_[26]

Jeszcze tylko chwilowy postój na Placu Republiki,

3_[27] 3_[28] 3_[29]

i Łukasz nurkujący w fontannie :) spokojnie nie mam kaca, nie suszy mnie. nie zbieram monet :)

3_[30]

Po prostu chłodziłem twarz zimną woda z fontanny i zwilżałem kapelusz. Bez problemu docieramy na dworzec autobusowy Tiburtina (na północy miasta).  Przed nami 3 h podróż na południe Włoch do Neapolu – tam może być jeszcze goręcej…

Włoska inspiracja – w drodze do Włoch, na gapę do Paryża

Thursday 7. January , 2016 kl. 01:03 i Podróże / Reiser. 0 kommentarer »

Jesienny wypad po Europie Południowej zaplanowałem sobie jeszcze w lipcu. Pierwotnie  odbyć się miał w dniach 7-13 września. Życie jednak płata figle i sprawia ciekawe niespodzianki. Oto bowiem (zupełnie spontanicznie) poprzez jeden z portali społecznościowych zostałem zagadany przez, jak się później okazało, bardzo fajną dziewczynę, która wyraziła chęć wzięcia udziału w tym spontanicznym “projekcie”. Początkowo brałem to wszystko “z przymrużeniem oka”, lecz w miarę zbliżającego się września trzeba było przystąpić do działania i zweryfikować stan faktyczny. Wiele bowiem osób dużo mówi i deklaruje, a jak przychodzi co do czego to człowiek zostaje sam. Zacząłem więc powoli rezerwować noclegi i przejazdy, z drugiej strony pofatygowałem się do Wrocławia by poznać towarzyszkę 10-dniowego wyjazdu. Dziewczyna nie zraziła się, sprawiła wrażenie bardzo miłej i otwartej osoby. Miło spędziliśmy wieczór (przynajmniej ja) i po powrocie z jeszcze większym zaangażowaniem rozpocząłem przygotowania do wyjazdu.

Ceny wzrosły więc pierwotny plan musiałem zweryfikować – ostatecznie udało mi się zgrać mój i Jej urlop i data wylotu została wyznaczona na 11 września.

Trzy dni wcześniej podstawiłem dziewczynie walizkę, by się mogła do niej dopakować – w zamierzeniu wzięliśmy na 10 dni jeden bagaż rejestrowany (20-23 kg – w zależności od linii która lecieliśmy).

W piątek o 12:25  siedziałem już w Polskim Busie w drodze do Wrocławia – wiedziałem, że jadę w nieznany dla mnie rejon. Z jednej strony kręciło mnie to, z drugiej miałem obawy czy podołam wyzwaniu i zapewnię bezpieczeństwo nieznanej dziewczynie i co ważniejsze czy będzie zadowolona z tego typu wyprawy? Nie było już jednak odwrotu. Jeszcze podczas podróży zostałem przez towarzyszkę poproszony o zakup kosmetyku (Ona będąc w pracy nie miała już czasu na zakupy). Mając zapas bez problemu zakupiłem potrzebna rzecz.  Punkt 17:15 zamówiona taksówka wyruszyliśmy na lotnisko Wrocław – Strachowice. Przebijaliśmy się przez korki gawędząc z taksówkarzem i po 45 min stanęliśmy przy Check-in. Podczas kontroli bezpieczeństwa okazało się że moja towarzyszka tak bardzo podekscytowana czy roztargniona zapomniała wrzucić zakupiony przeze mnie kosmetyk do torby rejestrowanej, a że pojemność przekraczała nieznacznie 100 ml to “prezent” wylądował w koszu i nie poleciał z nami.

Punktualnie o 19:35 Pan Wizz wzbił się w powietrze ku pierwszemu naszemu postojowi w podparyskim Beauvais. :Pan Wizz” i tym razem mnie nie zawiódł. Po spokojnym locie wylądowaliśmy kwadrans po 21-ej na francuskim lotnisku. Była na nim to już moja czwarta wizyta więc bez większego problemu się odnalazłem na miejscu – mimo, że powstał nowy terminal i nowe otoczenie dworca.

Pod terminalem mimo później pory stał miejski autobus – planowy odjazd 22:10 ale gdzie i dokąd nas zawiezie? Kierowca oczywiście poza francuskim nie “gawarił” po żadnemu. wiec na zasadzie pokazywania palcem adresu i kiwania głowa (ku uciesze towarzyszki :) ) ustaliłem, że nawet podjedziemy w pobliże naszego noclegu. Zdziwiła mnie cena za bilet (2 x 4 euro) jednak później zorientowałem się, że jest to bilet 48 h, który świetnie wpasował się w nasz pobyt – w Beauvais  mieliśmy spędzić czas do niedzieli.

Okazało się, że naszym przystankiem (przy hotelu) jest przystanek Kennedy i znajduje się w odległości 100 m od hotelu Premiere Classe. W środku nocy zostaliśmy więc na przystanku ja, dziewczyna i inne małe dziewczę o perskich rysach twarzy oraz chuście na głowie (co zdradzało jej arabskie pochodzenie). Po kilku chwilach znaleźliśmy wejście na teren hotelu i pojawił się mały problem ponieważ nie było recepcji. Na szczęście pojawił się (zapewne obudzony naszym stukaniem) ludzik, który poinstruował nas jak mamy dokonać rejestracji przez automat przypominający bankomat. Zmyślne urządzenie. Pokój jaki dostaliśmy nie należał może do największych. Szczerze czuliśmy się jak w kapsule statku kosmicznego.

5 (1) 4a 3 (2) 4_[1]

Następnego poranka wybraliśmy się na zakupy do pobliskiego centrum handlowego aby zakupić jakąś żywność na śniadanie. Po śniadaniu spod tego samego centrum ruszyliśmy autobusem do centrum, by udać się do Paryża.

Autobus dowiózł nas jakieś 800 m. od dworca kolejowego – resztę trasy pokonaliśmy pieszo senną uliczką miasta.

5_[3] 5_[4]

Na dworcu był tłok ludzi i ogromna kolejka do kasy. Było po 12, za pół godziny odjeżdżał pociąg do Paryża – kolejny za godzinę. Zważywszy, że jedzie się ponad godzinę musieliśmy jakoś zdążyć na najbliższy pociąg by nie stracić kolejnych w sumie 2 h na czekanie. Poza tym przyjazd po 15-tej do Paryża nie miałby już praktycznie sensu.

Postanowiłem podejść do dyżurnego ruchu i zapytać się czy na pewno musimy kupować bilet? Jako osoba niepełnosprawna (mam wadę wzroku) posiadająca stosowny “polski” dokument chciałem sprawdzić czy są jakieś uprawnienia i zniżki zarówno w komunikacji jak i w muzeach.

Rozmowa z lokalnym urzędnikiem kolejowym przerosła moje możliwości. :) Pan oczywiście tylko po francusku – ja nic. O ile na ostatniej stronie legitymacji było w jednym zdaniu po francusku napisane co to za kawałek tekturki mam w dłoni, o tyle potok zdań miłego i uśmiechniętego pana pokazującego na kasy obok był totalna czarna magią dla mnie. Na rozpaczliwe próby zapytania po angielsku (czy po migowemu) twierdząco kiwał głową, tyle że nic z tego nie wynikało.

Traciliśmy cenny czas – do odjazdu pociągu 10 min. , poddałem się i wróciłem grzecznie do kolejki. Szans nie było żadnych aby zdążyć na najbliższy pociąg. W ostatniej chwili postanowiliśmy, że wsiadamy bez biletu i zakupimy go w pociągu u konduktora (nie wiem czy w ogóle we Francji jest to możliwe). Niepewni losu swego ruszyliśmy w drogę ku Paryżowi. Od razu przeszedłem skład w poszukiwaniu drużyny konduktorskiej. O dziwo nie było nikogo.

Zapytani na początku składu jadący ratownicy medyczni (którzy podróżowali tym pociągiem) początkowo myśleli, że potrzebujemy pomocy medycznej :) i chcieli rzucić się do pomocy. Na szczęście znalazła się pani w tym teamie, która znała troszkę angielski. Wyjaśniła mi, że w pociągu nie ma konduktora !!! Tak oto dojechaliśmy do Paryża za darmo i można by rzec na gapę.

Paryż powitał nas deszczem. Szybko więc nie wychodząc na powierzchnię udaliśmy się z dworca Nord do metra. Metro poza tym, że wg mnie jest bardzo przejrzyste i świetnie rozbudowane cały czas tętni życiem. Ściany zdobią mozaiki,

DSC_0451

są też liczne występy muzyczne.

DSC_0444

Zatrzymaliśmy się chwile by posłuchać tego mini koncertu, oto fragment:

Po wysłuchaniu fragmentu ruszyliśmy dalej. Ciągle padało  – jedynym sensownym miejscem gdzie w cieple i z suchą głową moglibyśmy coś zobaczyć był Luvr.

DSC_0452 (2)

Zainteresowanie było ogromne. Czekało nas stanie w długim ogonku na deszczu i wtedy zadziałała moja “magiczna” legitymacja. Po okazaniu jej porządkowym zostaliśmy wyciągnięci z kolejki i osobnym korytarzem i wejściem bez tłumów dostaliśmy się do środka.

DSC_0452 (4)

Fantastycznie – bilety darmowe osobisty pracownik który windą zwiózł nas na hol główny piramidy i zwiedzamy. Jestem w Luvrze kolejny raz a on ciągle mnie fascynuje i odkrywam co raz to kolejne jego zakamarki  – to cudowne.

DSC_0453 DSC_0461 DSC_0520 (20) DSC_0567a DSC_0568 DSC_0560

Zobaczyliśmy również:

  • Venus z Milo – marmurowa hellenistyczną rzeźbę wykonaną 130-100 lat p.n.e.

DSC_0454

  • Nike z Samotraki – również marmurową hellenistyczną rzeźbę wykonaną w II – III wieku p.n.e.

DSC_0470 (3)

  • Gody w Kanie Galilejskiej (Wesele w Kanie) – obraz Paola Veronesego z okresu renesansu (lata 1562-1663)

DSC_0470 (4)

  • Mona Lisa – najsłynniejsze dzieło olejne wielkiego Leonardo da Vinci z początku XVI w. (1503-1506)

DSC_0472

  • Nagrobek Philippa Pota

DSC_0576

Odwiedziliśmy również m.in. apartamenty Napoleona

DSC_0533

Wymieniać można cała gamę dzieł jakie widzieliśmy – od dawna uważam że Luvr to “lektura obowiązkowa” cywilizowanego Europejczyka.

Zajrzę tam na pewno jeszcze nie raz by po obcować ze sztuką. Jeszcze będąc w Luwrze zerknęliśmy w kierunku Sekwany i w kierunku Wieży Eiffla. Mimo deszczu miały swój urok

DSC_0515 DSC_0549

 

Dochodziła 17:30 i Luvr powoli zamykali. Wyszliśmy jeszcze na dziedziniec,

DSC_0583

przez który wydostaliśmy się z Luvru, przestało padać. Przeszliśmy się nad Sekwanę gdzie napiliśmy się kupionego w sklepie winka – tradycyjnym “kubeczkowym” sposobem :)

No to toast…

DSC_0600 (4)

Pó toastach przespacerowaliśmy się do najsłynniejszej gotyckiej katedry paryskiej – Notre-Dame

DSC_0612

W środku trafiliśmy akurat na koncert organowy – więc zeszło nam troszkę czasu. Dlatego troszkę zbyt późno ruszyliśmy pod wieżę Eiffela.

DSC_0657

Zatrzymaliśmy się na chwilę, bo dochodziła już godzina dziewiąta. Musieliśmy się spieszyć, o 22 odjeżdżał nasz ostatni pociąg do Beauvais, dlatego pod wieżą nie zabawiliśmy długo.

Po drodze jeszcze w metrze trafił nam się kolejny nieplanowany koncert :)

Na dworzec Nord dotarliśmy na styk i pogubiliśmy się. Zrobiło się dramatycznie – nie mając czasu na cokolwiek, rozpaczliwie szukaliśmy przejścia przez bramki aby dostać się na właściwy peron  – do tego nie wiedzieliśmy z którego peronu pociąg odjeżdża. Instynktownie zerknąłem na tablicę odjazdów – peron nr 19 no to biegiem, Wbiegliśmy na peron 19 i wskoczyliśmy do odjeżdżającego prawie pociągu – za nami drzwi się zamknęły i ruszyliśmy w drogę powrotną. I tym razem nie mieliśmy biletów (nie zdążylibyśmy ich kupić) a spóźniając się na pociąg musielibyśmy spędzić noc w Paryżu pod chmurką – a to nam się nie uśmiechało. Jadąc byłem tak zamęczony tym błądzeniem i bieganiem po gigantycznym dworcu Nord, że było mi szczerze mówiąc wszystko jedno czy pojawi się kontroler czy też nie – tak jak po południu, nikt do nas nie podszedł. W Beauvais byliśmy kwadrans po dwudziestej trzeciej było mglisto i rześko, po niecałym kwadransie podjechał nocny autobus, którym zabraliśmy się do hotelu. Szybka toaleta i czas spać – jutro wylatujemy do Rzymu.

Na skandynawskim szlaku

Wednesday 6. January , 2016 kl. 06:08 i Podróże / Reiser. 0 kommentarer »

Ostatni weekend spędziłem dość spontanicznie z niewielkim budżetem (gro środków przeznaczone jest na kolejny wyjazd wrześniowy) w norweskim Stavanger. Na podróż zostałem namówiony przez znajomą dziennikarkę, która w towarzystwie znajomej z pracy postanowiła się wybrać na weekendowy wypad właśnie do południowej Norwegii. Mając wykupiony wcześniej lot (Wizz z Gdańska 70 zł), bilet PKP za 5 zł do Gdańska oraz zarezerwowany nocleg w hotelu Stavanger (2 doby za 50 NOK) i zaopatrzony w “astronomiczną” kwotę 700 NOK (2 NOK = 1 zł), w czwartkowy ranek 27.08 po nocnej zmianie w pracy, postanowiłem skorzystać z zaproszenia i po 3 miesiącach nieobecności odwiedzić ukochana Norwegię. Normalnie gdyby to był inny rejon Świata (np. południe Europy czy północna Afryka) to zastanowiłbym się nad wyjazdem, ale Norwegii się nie odmawia.

Jak już wspomniałem prosto z pracy o 7 rano zapakowałam się na samochód dostawczy jednego z naszych klientów (jadącego do pracy w centrum miasta), by szybciej niż pieszo + komunikacją miejską dotrzeć do centrum i dalej na dworzec Łódź Kaliska. Miałem 50 min do odjazdu mojego pociągu. Miasto jest jednak tak rozkopane i zakorkowane, że po dojechaniu z hotelu do głównej drogi utknęliśmy w korku. Czas płynął, a korek po horyzont nie miał końca. Postanowiłem zmienić taktykę, pożegnałem moich budowlanych towarzyszy i opuściwszy pojazd złapałem nadjeżdżający autobus w przeciwnym kierunku – udając się na dworzec kolejowy Łódź Widzew. Liczyłem, że uda mi się złapać cokolwiek w kierunku Łodzi Kaliskiej – pociąg wszak pokonuje trasę między stacjami w 15 minut. Szybki zakup biletu aglomeracyjnego i mało sympatyczna pani w okienku z wrodzonym flegmatyzmem i brakiem optymizmu żegnająca mnie słowami “ma pan 2 min peron 3 – na pewno pan nie zdąży” zapowiadała, że podróż moja rozpocznie się ciekawie. Nie czekając na uśmiech ze strony kasjerki, ile sił w nogach pognałem na peron. Wskoczyłem do nowiutkiego Flirta ŁKA (Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej) i za mną bezszelestnie zamknęły się drzwi – ruszyliśmy. Szybko i sprawnie dotarłem na dworzec kaliski. Miałem w zapasie nawet 10 min., postanowiłem kupić sobie śniadanie oraz napoje bo zapowiadał się kolejny gorący dzień w Polsce. Spotkanego przy kiosku, snującego się bez celu, starszego kolejarza zapytałem z którego peronu odchodzi IR Lazur do Gdyni? “To jest taki pociąg”? – odrzekł. Domyślałem się, że czeka skład na mnie na peronie piątym, a pytając chciałem tylko utwierdzić się w przekonaniu, że faktycznie on tam jest.

Nie myliłem się, na peronie stały dwie wysłużone jednostki EN-57, które lata świetności miały już za sobą. Po chwili z charakterystycznym (dobrze mi znanym) zgrzytem wytoczyliśmy się ze stacji początkowej. Na zegarze była punkt 8:10, a przede mną 6 h i do pokonania 380 km do Gdańska. Na szczęście ukołysany stukocącym i wlekącym się niemiłosiernie pociągiem, zmęczony po nocy usnąłem. Obudził mnie zgrzyt hamującego pociągu, osiągnąłem Bydgoszcz, było samo południe. Po zmianie kierunku jazdy, jakby bardziej kołysało, ale co ważne zdecydowanie szybciej pomknęliśmy ku polskiemu wybrzeżu. Na dworzec w Gdańsku wjechaliśmy o dziwo planowo. Pierwsze kroki skierowałem do jednej z restauracji znajdujących się naprzeciw dworca kolejowego by posilić się ciepłą strawą – wybór padł na żurek, który okazał się bardzo pyszny.

Z racji, że mimo wcześniejszej zapowiedzi mojej wizyty, w mieście portowym Gdańsku nikt z moich znajomych zwrotnie nie wyraził chęci spotkania ze mną, a tym bardziej użyczenia kawałka podłogi – zmuszony byłem wynająć sobie jakąś pryczę na mieście. Ekonomicznie (i logistycznie) wybór padł na hostel Bi Pi znajdujący się tuz przy Długim Targu w ścisłym centrum miasta. Dokonałem więc szybkiej rezerwacji przez komórkę i po chwili stałem przed budynkiem o dumnej nazwie “Dom Harcerza” w samym centrum starego miasta. Koszt takiej przyjemności to 30 zł. Szału cenowego nie było, warunki podstawowe – izba z 6 piętrowymi łózkami, ale bardzo widna i przestronna.

1 (2)

W sumie do szczęścia nic mi nie było potrzebne oprócz kawałka pryczy by przetrwać do rana. Zapakowawszy plecak ze sprzętem fotograficznym do pokoju postanowiłem się przespacerować pod pomnik Neptuna. Ten jak zwykle spoglądał na rzesze turystów spacerujących deptakiem.

3 (14) 3 (15) 3 (13)

Jeszcze tylko krótki spacer nad pobliską Starą Motławę by podziwiać słynny żuraw.

3 (11) 3 (9)

Wieczorem usiadłem w bistro przy hostelu.

3 (1)

Wieczór spędziłem sącząc chłodne piwko, zamyślony jaka to podróż będzie,ale jednocześnie spokojny o jej przebieg i szczęśliwy faktem, że jutro znów będę w Norwegii. No właśnie Norwegia, “przecież krzywda tam mi się nie stanie” – pomyślałem i spokojnie oczekiwałem jutrzejszego popołudnia. Noc minęła szybko, a ranek powitał mnie delikatnym deszczem. Miałem jednak jeszcze całe przedpołudnie by pospacerować sobie po zabytkowej starówce.

Do autobusu linii 210 jadącego w kierunku lotniska wsiadłem o 13:28.  Po nieco ponad pół godzinie dojechałem pod terminal. Po chwili pojawiła się moja znajoma dziennikarka, a tuż za nią jej koleżanka. Niezwłocznie udaliśmy się do punktu kontroli bezpieczeństwa. Powoli niczym lotniczy weteran powyciągałem wszystko do kuwet i poddałem je prześwietleniu – jednak nie ustrzegłem się wpadki, bo oto przechodząc przez bramkę zapomniałem, że telefon też należy wrzucić do kuwety – banalne. Efektem była ręczna kontrola bezpieczeństwa i znów komiczna sytuacja, celnik obmacujący mnie, a Łukasz ze spodniami w garści (pasek prześwietlał się w kuwecie) by mu nie spadły z tyłka. Ciężko wówczas zastosować się do komendy “proszę nogi szeroko i ręce rozłożone” w sytuacji gdy trzeba trzymać spodnie w garści. :)

Wszystko przebiegło sprawnie i po chwili siedzieliśmy przy Gate z którego miał odlecieć pan Wizz do Stavanger. Kolejne leniwe spojrzenie na tablice odlotów, a tam opóźnienie naszego loty 15 min. . Pomimo poślizgu szybko i sprawnie zostaliśmy wpuszczeni do Airbusa A320 i po krótkim kołowaniu wzbiliśmy się w niebo.

O 17:30 wylądowaliśmy na lotnisku Stavanger – Sola. Po krótkim rozeznaniu się w terenie, sprzed lotniska autobusem miejskim linii nr 9 podążamy ku Stavanger (koszt biletu bodaj 34 NOK). Po podróży trwającej dobre 40-45 min wysiedliśmy na wysokości jeziora Mosvatnet.

2_[1] 2_[2] 2_[5]

Dlaczego tutaj, a nie w centrum miasta? Oto bowiem nasz nocleg znajdował się w przyszpitalnym hotelu, a raczej (uściślając) w szpitalu – na wyższych kondygnacjach były pokoje hotelowe i hostelowe, a na innych piętrach oddziały szpitalne w tym jak się przy śniadaniu okaże porodówka.

W plątaninie osiedlowych uliczek wokół jeziora dotarliśmy do szpitalnego hotelu. Na wstępie powstał mały zgrzyt między dziewczynami a miłym panem z recepcji podczas meldowania. Miły skośnooki pan o rysach typowo tajskich cierpliwie n-ty raz tłumaczył dziewczynom wszelkie wątpliwości. Nie wiem czemu podpadł im po całości i oddelegowany grupowo zostałem do komunikowania się z nim. Tym bardziej, że nie byliśmy w stanie przez dobre 20 min uruchomić windy, ponieważ z niewiadomego powodu nasze karty hotelowe  jej nie aktywowały. Ot odrobina techniki i Polak się gubi. Pojawiły się również teorie spiskowe że to “Pan Chińczyk” za tym stoi. Jakoś jednak udało nam się dotrzeć do właściwych pokoi. Dochodziła 21 gdy wyjrzawszy przez okno stwierdziliśmy, że czas iść na spacer do centrum, a przy okazji poznać drogę do miasta.

2_[8]

Błądząc w ciemnościach i po obieraniu azymutu opierając się na gasnącym dniu dotarliśmy do centrum. W sumie dzieliło nas od niego 2 km. . Po drodze szliśmy opustoszała ulicą.

DSC_0196 DSC_0199 DSC_0202

Ścisłe centrum miasta koncentruje się wokół jeziorka Breiavatnet.

DSC_0224

Przy jeziorze znajduje się Radisson Blu. – nasz punkt odniesienia :)

DSC_0226

Dalej za jeziorem w kierunku wybrzeża rozpościera się starówka z promenadą wzdłuż morza.

DSC_0229 DSC_0231  DSC_0240

I tu znowu oberwało się (w żartach) od dziewczyn czarnoskórej emigrantce która w Burger Kingu nie sprzedawała już kawy o tej porze.

Po krótkim spacerze wróciliśmy do hotelu – następnego dnia czekała wszak nas wyprawa w góry.

Przed 10. dnia kolejnego zameldowaliśmy się w stołówce na śniadaniu. Uwierzcie mi norweskie posiłki są tak pyszne i tak urozmaicone, a co najważniejsze “szwedzki stół” ugina się od wszelakich smakołyków i można konsumować do oporu. To podczas śniadania zauważyliśmy, że oprócz gości hotelowych pokaźną grupę stanowią kobiety z oddziały położniczego. Pojawiały się na śniadania ze swoimi nowo narodzonymi pociechami w małych inkubatorach na kółkach. U nas w kraju nie raz słyszałem od znajomych, że po narodzinach dziecka przez jakiś okres nie wychodzili z domu, nie przyjmowali gości by bobas się nie zaraził, a tu proszę – Norwedzy budują odporność od oseska.

Po zakończeniu śniadania ruszyliśmy niezwłocznie do centrum. Droga za dnia okazała się o wiele ciekawsza niż o zmroku.

Najpierw szliśmy nad jedną z zatok,

DSC_0260 DSC_0265 DSC_0274

obok stacji kolejowej,

DSC_0281 DSC_0284

a za stacja już prosto ok 1 km do centrum.

DSC_0285 DSC_0296

Po drodze udało mi się uchwycić kwitnąca roślinność.

DSC_0293 DSC_0287

Jeziorko za dnia również miało swój urok.

DSC_0312 DSC_0307 DSC_0303 DSC_0300 DSC_0316

Wokół niego pięknie prezentowała się drewniana zabudowa miasta.

DSC_0308 DSC_0315

Okolicę przyozdabiają też pomniki.

DSC_0320 DSC_0298

Po drugiej stronie jeziora wznosi się katedra z XII w. z pierwotnie zachowanym gotyckim wnętrzem – jako jedna z nielicznych w Norwegii.

DSC_0322

Gdy dotarliśmy do portu okazało się, że w mieście odbywał się właśnie maraton.

Bez problemu odnaleźliśmy właściwy prom który miał nas zabrać do miejscowości Tau. Jeszcze tylko spojrzenie na rozkład rejsów  (rejsy są naprawdę często):

DSC_0326

Popołudniu wypłynęliśmy ku naszemu celowi, a było nim wejście na Preikestolen. Nim jednak do niego dotarliśmy przez ponad pół godziny mogliśmy z wody podziwiać piękno Norwegii.

Na początek oddalające sie stopniowo Stavanger,

DSC_0333 DSC_0354 DSC_0335

po drodze mijaliśmy dzikie wysepki,

DSC_0372 DSC_0379 DSC_0381 DSC_0385 DSC_0387 DSC_0398 DSC_0407 DSC_0409 DSC_0421

mijał nas wodny ambulans,

DSC_0401 DSC_0403

aż wreszcie dobijaliśmy do Tau.

DSC_0414 DSC_0428 DSC_0426 DSC_0429

Po zejściu na ląd czekał już podstawiony autobus, który w ramach jednego biletu (przejazd tam i z powrotem ok 150 NOK) przewiózł nas na parking przy szlaku na Preikestolen.

Nim to jednak nastąpiło dalej podziwialiśmy piękno norweskich fiordów.

DSC_0430 DSC_0433 DSC_0431 DSC_0435 DSC_0437 DSC_0441 DSC_0446 DSC_0447 DSC_0455 DSC_0457 DSC_0458 DSC_0459

Po dojechaniu do celu rozpoczęło się żmudne podejście. Nie jest to może trudny szlak, ale w przeciwieństwie do polskich najbardziej uczęszczanych szlaków pnie się ciągle ku górze. Do pokonania prawie 4 km i różnica wysokości 350 m. . Nasze podejścia na Śnieżkę np to w porównaniu z tym to deptak czy promenada. Idzie się ok 1,5 h w jedna stronę. Każdy z nas szedł odpowiednim dla siebie tempem  – mi wejście zajęło 2,5 h ale miałem liczne przystanki by delektować się widokami.

Uwaga: z racji popularności miejsca i łatwości dojazdu – szlak jest oblegany (szczególnie przez Polaków – co nie napawało mnie optymizmem. Kto chodził po polskich górach wie co mam na myśli).

Wróćmy jednak do podejście – widoki cóż dodać, popatrzcie:

DSC_0464 DSC_0470 DSC_0475 DSC_0488 DSC_0476 DSC_0495

Były również krótkie odcinki płaskie gdzie pokonywało sie łąki i torfowiska po specjalnych kładkach.

DSC_0500 DSC_0497 DSC_0496

Generalnie szlak (kamienisty) wyglądał tak.

DSC_0503 DSC_0505

Ale za to widoki:

DSC_0510 DSC_0511  DSC_0513 DSC_0516 DSC_0518

Idziemy, idziemy aż tu nagle ….jeziorko :)

DSC_0520

Co gorsza w folderze napisali że jest to miejsce do plażowania i że można się wykąpać – więc Łukasz skorzystał mimo kilkunastu stopni :)

Zapewniam woda nie była aż taka zimna, a jak się idzie to takie wejście do wody to znakomita regeneracja

DSC_0526DSC_0532 DSC_0542

No i chrzest bojowy (i pierwsza kąpiel w górskim jeziorze) zaliczona. :)  Musiało to chyba zrobić wrażenie bo Norwedzy mi gratulowali i wiwatowali na szlaku a Austriak nawet gdzieś skradł fotkę jak się kąpałem, więc wypłynie pewnie gdzieś w internecie lub podczas opowieści w stylu “a wiecie co widziałem idąc na Preikestolen? ”

Po wykonaniu “zwariowanego” i wysuszeniu się ruszyłem w dalszą drogę

DSC_0552 DSC_0550 DSC_0553 DSC_0554 DSC_0558

Aż wreszcie zobaczyłem upragniony szczyt i panoramę na fjord Lysefjorden.

DSC_0569 DSC_0560 DSC_0572 DSC_0580

Co bardziej zwariowani wchodzili ciut wyżej.

DSC_0584 DSC_0571

Pod nami pływały promy.

DSC_0587 DSC_0586

Znajdowałem się na Preikestolen – najsłynniejszym klifie norweskim, w lokalnej tradycji zwanym “amboną”.Powstał ok. 10 tys. lat temu na skutek pęknięcia spowodowanego mrozem.

DSC_0592 DSC_0602 DSC_0598 DSC_0612 DSC_0611

604 m ponad lustrem wody robi naprawdę wrażenie. Kiedy siedzisz na krawędzi to czujesz potęgę natury. Noe mam leku przestrzeni ale w tym przypadku troszkę się obawiałem i gdy spuściłem dwie nogi czułem, że jakaś siła zsuwa mnie w dół – szybko wróciłem na ambonę.

DSC_0618 DSC_0615 DSC_0609

Przepiękne miejsce…aż brak słów.

Z racji, że dochodziła godzina 16-ta i niebo się zaciągnęło postanowiłem zejść. Po drodze zastał mnie deszcz. Zejście w deszczu było o wiele szybsze 1,40 h i byłem na dole.

Do 18-tej skompletowaliśmy się wszyscy i ruszyliśmy w drogę powrotną – najpierw autobusem do Tau a później promem do Stavanger. Dodam, iż prom i autobus są świetnie skomunikowane więc bez obawy.

Wieczorem dziewczyny pozostały na mieście – ja wróciłem do hotelu. Nie chciałem się za bardzo nadwyrężać tym bardziej że po powrocie czekał mnie prawie dwutygodniowy wyjazd do Włoch.

Następnego dnia po śniadaniu przeszliśmy się na miasto. Przeszedłem sie po starówce – jest bajkowa.

7_[70] 7_[69] 7_[24] 7_[23] 7_[10] 4_[27]

Dziewczyny pochodziły sobie po starówce, a ja usiadłem na promenadzie w porcie zażywając słonecznej kąpieli i ciesząc się chwilą. Mimo, że to takie “polskie” miasto w Norwegii – jeszcze tu wrócę.

DSC_0641

Wieczorem odlecieliśmy do Gdańska i po nocnej tułaczce pociągiem marki PKP dotarliśmy do Łodzi – to był naprawdę fajny wyjazd i pierwszy na szlak górski, wrócę tam na pewno.

podbój północy – czyli Niemcy-Dania-Islandia-Norwegia w jednym – cz.VII – psie zaprzęgi, nową miłością moją…

Wednesday 6. January , 2016 kl. 01:52 i Podróże / Reiser. 0 kommentarer »

Po południu pożegnałem Islandię. Nie obyło się bez stresu, oto bowiem wiatr tego dnia był bardzo silny – tak silny, że już na płycie bujało samolotem. Pomimo turbulencji podczas startu szybko osiągnęliśmy wysokość przelotową i po raz kolejny mogłem podziwiać Świat z góry.

DSCN8145 DSCN8149 DSCN8152 DSCN8154 DSCN8157 DSCN8155

Bez problemu doleciałem i wylądowałem w Oslo. Na Oslo-Gardermoen było kilka godzin przerwy zwiększone ponad godzinnym opóźnieniem jeżeli chodzi o lot do Tromsø (śnieżyce na północy Norwegii generowały opóźnienia). Po 20-tej udało się wreszcie wylecieć w kierunku Tromsø.

DSCN8161

Lot przebiegł spokojnie i trwał ok 2 h. Na miejscu po 22-ej złapałem jeszcze miejski autobus w kierunku centrum. Metodą prób i błędów, brodząc w śniegu dotarłem do miejsca gdzie nocowałem. Spałem w B&B (bed and breakfasts), a  powitał mnie starszy pan (nauczyciel akademicki na tutejszym uniwersytecie) oraz jego żona, sympatyczna Niemka o imieniu Petra. Mieszkali w klasycznym norweskim domku, a wynajmowane gościom pokoje na półpiętrze oznaczyli kolorami i kwiatami. Mi przypadł pokój żółty.

DSCN8338

Na początek czekał mnie mały instruktaż z zasad jakie panują w domu, w tym z segregacji śmieci (gospodarz miał z 7 pojemników na odpadki !).

DSCN8344 DSCN8345

Zmęczony wrażeniami ległem na bardzo wygodne łóżko. Jutro wszak największa atrakcja podczas pobytu tutaj – psie zaprzęgi.

O 6 rano szybka pobudka i szybkie śniadanie – jeszcze rzut oka na pogodę – patrzę a tu … dosypało – “kurcze nie wygrzebiemy się z tej chatki” – pomyślałem.

DSCN8349

Koniec listopada, a tu takie śniegi – jak dla mnie cudownie. Norwegowie sprawnie i szybko poradzili sobie z odśnieżeniem duktów i dróg. Nim zjadłem śniadanie mój gospodarz skończył gimnastykę w śniegu z łopatą i mogłem ruszać. Dochodziła 7 za godzinę miałem być pod Radisson Blu, skąd zabierał nas (grupa ok 5-6 osób) organizator na dogsledding.

Na dworze było pięknie, biało, moje wymarzone warunki do życia. :) I pomyśleć że to dopiero koniec listopada… :)

DSCN8170 DSCN8171 DSCN8172 DSCN8173

Punkt 8-ma spod hotelu wsiedliśmy do busa, którym zostaliśmy wywiezieni poza miasto w góry do małej chatki, przy której znajdowała się zagroda z psami. Okolica była bajkowa.

DSCN8181

Na miejscu czekała już Sandra (narzeczona pana który nas przywiózł), po przywitaniu się zaproszono nas do izby gdzie wydano nam kombinezony, rękawiczki i czapki w które mieliśmy się przebrać. Efekt końcowy poniżej :)

DSCN8179 DSCN8182

Czułem się podekscytowany – nie wiedziałem co mnie czeka, a już w tym stroju byłem niczym Eskimos.

Gdy wszyscy zmienili stroje poszliśmy pod psie budy – nie było to proste ponieważ poza wyjeżdżona drogą wpadało się miejscami po pas ! w śnieg.

DSCN8190

Psy powitały nas, łasząc się i ciesząc na myśl o przejażdżce – widać i czuć było, że kochają to oraz, że sprawia im to wielka radość.

DSCN8185 DSCN8184 DSCN8183 DSCN8187

Właściciel zaczął przygotowywać sanie, my w tym czasie rozpieszczaliśmy psiaki :)

DSCN8188 DSCN8189 DSCN8204 DSCN8199 DSCN8205  DSCN8208 DSCN8207

Jeszcze ostatnie przygotowania i nadzór Sandry….

DSCN8203

… i sanie były gotowe.

DSCN8198

Czwórka sań związana przyczepiona wzdłuż liny. Zaczęto podczepiać psy. Dowiedziałem się, że jeden pies może dźwigać do 30 kg. Do sań doczepiono więc po 5 piesków. Kiedy wszystko było gotowe organizator przeprowadził szybkie szkolenie jak należy prowadzić zaprzęg. Ku mojemu przerażeniu nagle lina została zwolniona i 4 zaprzęgi stały rzędem gotowe do jazdy A więc zaczyna się.

DSCN8212 DSCN8210

Wbrew pozorom nie jest to taka prosta sprawa – niby stoicie na płozach sań i naciskacie poprzeczny hamulec umieszczony między płozami uzbrojony w zębiska by wbijały się w śnieg.

DSCN8254 DSCN8252

Psy jednak mają ogromną silę i próba pobłażania im czy litości kończy się zawsze tak samo – sanie z psami pędzą na oślep do 35 km/h.

Podczas szkolenia usłyszeliśmy “z zaprzęgiem jak z samochodem – nie można przesadzić bo będzie wypadek”. Szybko się przekonałem, że to prawda – po pierwszych 100 m. miałem wywrotkę.

Do tego po kilku minutach płozy ulegają złudzeniu do tego stopnia, że trudno utrzymać się na nich.

Lekkie sanie bardzo łatwo wywracają się na muldach i wszelkich nierównościach. Najgorzej wówczas ma ten co siedzi w saniach – a siedzi się (w zasadzie leży) w saniach wyścielonych skórą renifera. Pasażer również od góry jest chroniony przed zamoknięciem tak szczelnie, że z sań wygląda tylko głowa.

DSCN8235

Pasażer na wyposażeniu ma kotwicę, którą trzeba wyrzucać z sań podczas wypadku lub każdego postoju. Wbita w śnieg pod odpowiednim kątem skutecznie zatrzymuje zaprzęg.

Jako świeżo upieczeni maszerowie musieliśmy się szybko przyzwyczaić do nowej sytuacji. Co chwile były więc wypadki i postoje.

DSCN8281 DSCN8280 DSCN8244

Psiaki takie postoje bardzo rozdrażniały, bo paradoksalnie kochały przez kilka godzin wysiłek i ciąganie sań. Naprawdę psiak w zaprzęgu ma taką radochę gdy może ciągnąc zaprzęg, że aż trudno w to uwierzyć.

Generalnie po opanowaniu stresu, wypracowaniu techniki i wyczucia psów jazda stała się przyjemnością, mimo różnych pułapek (strumyków, mostków) na szlaku – oto mała próbka:

Bywało, że psy zapadały się w śniegu czy lodzie, a sanie zostawały – trzeba było pomagać psiakom się wydostać. I odwrotnie – psy przeskakiwały przeszkodę, a sanie tonęły w śniegu czy lodowatej wodzie. Wtedy psy rozpaczliwie starały się nas wyciągać z opresji. Cudowna współpraca psa i człowieka oraz lekcja pokory i zaufania w obliczu nagłych sytuacji.

Gdy zdarzała się wywrotka to z perspektywy pasażera wyglądało to mniej więcej tak:

Wywrotki z perspektywy maszera wyglądają nieco inaczej. To jak walka z niemożliwym – ze wszystkimi przeciwnościami, walczysz z naturą, walczysz o partnera w saniach i współpracujesz z psami które starają się wybrnąć z opresji.

Cel jest jeden – jak najszybciej postawić sanie na płozy i zdążyć na nie wsiąść nim psy ruszą.

W sumie jadąc w zaprzęgu spędziliśmy cudowne 8 h. . Pomimo zmęczenia potwornego (mój rozcięty łuk brwiowy zacząłem odczuwać dopiero po dwóch dniach – taka była adrenalina) nie wyobrażam sobie by jeszcze kiedyś nie podróżować w zaprzęgu eksplorując Świat. Zdecydowanie polecam.

Po godzinie 16-tej dotarłszy do zagrody, wyprzęgliśmy psy, a sami po przebraniu w nasze stroje usiedliśmy w okręgu po turecku na podłodze chaty z kubkiem ciepłej herbaty oraz przepysznym ciastem drożdżowym prosto z piekarnika. Przez kolejną godzinę opowiadaliśmy każdy o sobie i zadawaliśmy pytania właścicielowi o szczegóły dotyczące utrzymania sfory psów i ich pielęgnacji.

Późnym wieczorem zostaliśmy odwiezieni do centrum Tromsø. Był to tak niesamowity dzień, że długo nie mogłem zasnąć. Spacerowałem szerokimi ścieżkami leśnymi (doskonale przygotowanymi pod narciarstwo biegowe).

DSCN8334

Starałem się wypatrzeć zorzę – tak przecież popularną tu w stolicy zorzy polarnej. Było jednak zbyt pochmurno, prószył delikatny śnieg

DSCN8329

Zorza nie była mi tej nocy pisana. Trudno. Z drugiej strony na tym właśnie polega magia tego zjawiska. Nie można tak sobie przyjechać i ją “odfajkować jako zaliczoną i sfotografowaną” ot tak po prostu.

Następnego poranka (po nocnych opadach) śniegu było jeszcze więcej (o dziwo wszystko po odśnieżane niemal natychmiast),  a świat wydawał się jeszcze bardziej piękniejszy.

DSCN8353 DSCN8352 DSCN8351 DSCN8358

Co jakiś czas przemknął miejscowy rodzic z dzieckiem na spacerze.

DSCN8356

Ja natomiast (mając jeden dzień jeszcze w zapasie) postanowiłem pokręcić się po mieście. Udałem się więc pod dolną stacje kolei linowej Fjellheisen, którą to wjechałem na okoliczny szczyt Storsteinen (górujący nad miastem) o wysokości 420 m.n.p.m. .

DSCN8367

Po zakupie biletów (które nie są tanie – ok 200 zł o ile pamiętam) wsiedliśmy do wagonika. O dziwo mimo kiepskiej pogody obłożenie (a co za tym idzie zainteresowanie wjazdem) dość spore.

DSCN8392 DSCN8401 DSCN8403 DSCN8394

Kilkanaście minut jazdy i byliśmy na szczycie. Widok był imponujący na Tromsø pomimo potwornie lodowatego wiatru.

DSCN8374 DSCN8373 DSCN8372

Powyżej restauracji były tylko zaspy które owiewała śnieżna zadymka i mgła.

DSCN8389

Po powrocie do miasta odwiedziłem w centrum tipi Saamów (rdzennych mieszkańców Laponii).

DSCN8359 DSCN8363 DSCN8361

Byłem pod wrażeniem że mimo przenikliwego zimna wewnątrz było miło, przyjemnie i tak magicznie. W głowie zrodził się pomysł – pragnienie. “Odwiedzę kiedyś Kautokeino, norweską stolicę Laponii” – pomyślałem. Wszystko przede mną…

Kolejnym przystankiem było muzeum polarne.

DSCN8413

Muzeum to rozbudza wyobraźnie prezentując historie polarnictwa i warunki w jakich musieli i musza egzystować polarnicy. Poczułem się niczym Centkiewiczowie czy Amundsen. Jednocześnie mając w pamięci wczorajsze psie zaprzęgi odkrywałem poprzez eksponaty dalekie polarne krainy – nabierało to wszystko innego wyrazu i magii, a jednocześnie rozbudzało wyobraźnię.

DSCN8419 DSCN8418 DSCN8417

DSCN8431 DSCN8426 DSCN8424

DSCN8422 DSCN8423 DSCN8421

I w tym właśnie muzeum zakupiłem najdziwniejszy upominek jaki kiedykolwiek przywiozłem kiedykolwiek i skądkolwiek. Nim o nim, krótka anegdota: kiedyś na pierwszym roku studiów geograficznych mój serdeczny przyjaciel kupił mi drobiazg urodzinowy, pewną płytę CD.  Wiedział, że uwielbiam koleje i wszystko co z nimi związane, dlatego sprezentował mi 2 h nagranie jadącego parowozu :) czym rozbawił mnie niemal do łez i za co jestem mu po dziś dzień wdzięczny. Prezent jest najbardziej oryginalnym jaki otrzymałem kiedykolwiek.

Co ma wspólnego ta urodzinowa anegdota z Muzeum w Tromsø?

Otóż Łukasz w swej beztrosce zakupił (jak mu się wydawało) płytę z muzyką lokalną. Po dotarciu do pensjonatu i odpieczętowaniu jej okazało się, że nagranie zawiera… kilkanaście różnych warkotów kutrów rybackich !!!! :) I tak przez kolejne 2 h. . He he “do kompletu” – pomyślałem, chowając płytę w bagaż.

Następnego dnia ok 14-tej wsiadłem do samolotu udając się w kierunku Oslo…

DSCN8440 DSCN8439

jeszcze tylko odladzanie…

DSCN8446 DSCN8445

ostatnie spojrzenie na lotnisko…

DSCN8449 DSCN8448

i niestety w drogę powrotną do Polski – kończyła się dwutygodniowa wyprawa przez Danię, Islandię po Tromsø.

DSCN8491 DSCN8493

W miarę jak podążaliśmy ku południowi nieśmiałe promienie zachodzącego słońca przebijały się przez okna samolotu.

DSCN8459 DSCN8460

Smutek mnie ogarniał na myśl że opuszczam Norwegię – wiedziałem jednak że na pewno jeszcze nie raz za koło polarne zajrzę.

Driftes av Bloggnorge.com - Gratis Blogg | PRO ISP - Blogg på webhotell og eget domenet | Genc Media - Webdesign og hjemmeside
Bloggen "oczy na Świat / øynene til verden" er underlagt Lov om opphavsrett til åndsverk. Det betyr at du ikke kan kopiere tekst, bilder eller annet innhold uten tillatelse. Forfatter er selv ansvarlig for innhold. Tekniske spørmål rettes til post[att]bloggnorge[dått]com.
css.php
Driftes av Bloggnorge.com | Laget av Hjemmesideleverandøren
Denne bloggen er underlagt Lov om opphavsrett til åndsverk. Det betyr at du ikke kan kopiere tekst, bilder eller annet innhold uten tillatelse fra bloggeren. Forfatter er selv ansvarlig for innhold.
Personvern og cookies | Tekniske spørsmål rettes til post[att]lykkemedia.[dått]no.