Arkiv for: June, 2015
podbój północy – czyli Niemcy-Dania-Islandia-Norwegia w jednym – cz.II – Dania: bajkowe miasto
Dojeżdżając do Kopenhagi przydarzyło się małe nieszczęście – w zasadzie wydarzyło się to już w Łodzi 300 m od domu ale nie było czasu na reakcje. Trzeba było po prostu sobie radzić z defektem. Chodzi bowiem o torbę podróżną, która świeżo kupiona (w jednej z sieci sklepów) rozpadła się zaraz po ruszeniu w podróż. Dodam, że nie była to torba za kilkanaście złotych – tym większa była moja złość. Niemniej tego wieczora będąc w Kopenhadze, nie wiedząc gdzie dokładnie jest nocleg (brak mapy) i praktycznie niosąc 30 km bagaż – kółka i stelaż się połamały – było to nie lada wyzwanie i lekcja cierpliwości i odporności na ekstremalne sytuacje.
Niemniej udało się wszystko znaleźć, zameldować się ok 23-ej. Rano powitał mnie nie najpogodniejszy dzień w Kopenhadze.Trzeba jednak przyznać, że nocleg na wysokim pietrze był i mimo wszystko fajny widok był :)
Do tego wreszcie za dnia można było oszacować skalę zniszczenia bagażu. Nie wyglądał najlepiej (delikatnie mówiąc), więc pierwsze pół dnia spędziłem na szukaniu sklepu, gdzie można by było kupić bagaż. Ostatecznie udało się go nabyć – nie był aż tak horrendalnie drogi. Przy ponad 250 zł za polski bubel tu wydałem 350 a jakość zgoła odmienna.
Szybkie przepakowanie i wreszcie można było pospacerować po mieście. Co mnie zadziwiło, to fakt, że na tak małym obszarze (Kopenhaga leży na wyspach) Duńczycy wszystko upchnęli z zegarmistrzowska precyzją i wszystko pięknie funkcjonuje mimo braku przestrzeni.
Tradycyjnie spacer zacząłem od dworca kolejowego, po pierwsze – by rozeznać się w możliwości dojazdu do lotniska, cenach biletów, po drugie – z reguły dworce kolejowe to doskonałe punkty odniesienia dla topografii miasta i główny węzeł przesiadkowy komunikacji miejskiej.
Dworzec okazał się jednym z ładniejszych jakie miałem okazje widzieć. Najfajniejsze jest to że, naprzeciwko dworca znajduje się najsłynniejszy park rozrywki (i jeden z najstarszych w Europie) – Park Tivoli. Można więc przyjechać sobie na główny dworzec – wyskoczyć do parku rozrywki i wyjechać poza miasto bez konieczności pokonywania większych dystansów.
W informacji obok dworca zaopatrzyłem się w kartę miejska (Cobenhavn card) która uprawnia (podobnie jak w innych miastach całej Skandynawii) do przejazdów komunikacja i wstępów do muzeów oraz w broszury i niezbędne mapki miasta i komunikacji.
Był tylko jeden mały problem – w Kopenhadze byłem w poniedziałek, a jak wiadomo większość muzeów jest wtedy zamknięta. Nie ma jednak sytuacji bez wyjście, postanowiłem (wobec braku możliwości odwiedzenia muzeów) zajrzeć najpierw do kopenhaskiego ZOO.
Po drodze do ogrodu zoologicznego zobaczyłem ciekawe rozwiązanie komunikacyjne. Oto jak rozwiązano problem budynku i przebiegającej prostopadle doń ulicy. Po prostu pod budynkiem jest droga – kapitalne.
Ogród zoologiczny jest ogromny. Zwiedziłem północna część ogrodu (z racji ograniczonego czasu). Poniżej plan ogrodu (z oficjalnej strony ogrodu).
Przy wejściu do północnej części ogrodu znajduje się wieża widokowa.
Zwiedzanie rozpocząłem od woliery z ptakami Afryki Południowej.
Później były lwiaki :)
Jednak najbardziej się nie mogłem doczekać spotkania z królem północy = niedźwiedziem polarnym.
Dziś wiem, że jak bezpiecznie chcecie zobaczyć miśka to najlepszym miejscem (najbezpieczniejszym dla człowieka) jest ogród zoologiczny. Niedźwiadek wykazał się wyjątkowym lenistwem i pogardą dla otoczenia.
Przerażające było to, że to młody osobnik, a mimo to wymiary, masa czy chociażby łapa budziły ogromny mój respekt i szacunek dla zwierzęcia. Niby puchate, miłe, leniwe zwierze ale jakże niebezpieczne i morderczo skuteczne. Podziwiam te stworzenia.
Na potwierdzenie dryfującego niedźwiedzia – poniższy filmik.
Zauroczony niedźwiedziem udałem się podpatrzeć foki. Trafiłem akurat na porę karmienia.
Oczywiście nie obyło się bez pokazu.
Pod woda tez były akrobacje.
Tuż obok czekały na mnie pingwiny – bynajmniej nie z Madagaskaru :) chociaż nigdy nic nie wiadomo :p
Z pyszczków wyglądało, że jednak kombinują jakiś dezercję :) a póki co “suszymy ząbki”…
Tuż za pingwinami w oparach (bynajmniej nie absurdu) inhalował się tapir – jak on wytrzymywał ten zaduch i odór ja się pytam?
Później poszedłem pooglądać płazy.
Na drodze spaceru pojawił się również tygrys,
tukan,
oraz wielbłądy.
Tak sielankowo czas leciał, człowiek czuł się jak dziecko – nim się obejrzałem nastał zmrok, wybiła godzina 16-ta i zamknięto ogród (jesienna pora czynny krótko).
Czując się troszkę jak dziecko udałem się pod ratusz w Kopenhadze.
Obok znajduje się muzeum Hansa Christiana Andersena i jego bajek. Ten bajkopisarz urodził się w 1805 roku w Odense. Zmarł po 70 latach ale to co pozostawił po sobie – i tu kolejny powrót do dzieciństwa i świata baśni.
Kolejne sale poświęcone były kolejnym bajką pisarza. Poniżej “Dziewczynka z zapałkami”,
czy “Ołowiany żołnierzyk”.
I znowu magia miejsca sprawiła, że człowiek stał sie dzieckiem i zanurzył się w świecie baśni tych z dzieciństwa na jakich się wychowywał.
Czas jednak płynął, a ja jeszcze miałem w planach Oceanarium Królewskie. Dotarłem tam przed 19-tą i udało się trafić na karmienie rekinów :)
Podczas prezentacji na tle wielkiego akwarium przewodniczka opowiadała o swoich podopiecznych.
Natomiast maluchy tęskno wypatrywały odpływającej rybki.
Poza rekinami było mnóstwo innych wodnych stworzeń z całego świata (rozmieszczonych tematycznie), zakamarków i miejsc gdzie Duńczycy całymi rodzinami spędzali wolny wieczór po pracy. Wspaniałe miejsce. Godzina 20-ta bierzesz rodzinę idziesz i odpoczywasz podziwiając piękno przyrody (coś innego niż nasze chodzenie po centrach handlowych).
Były też kraby i rozgwiazdy.
Można było je również łapać, czego doświadczyłem, mając ku temu okazję.
Z wodnego świata najbardziej fascynuje mnie Amazonia i niemniej słynne piranie.
W takim miejscu – podobnie jak w pozostałych – czas szybko płynął, zrobiło się grubo po 20-tej, a czekało na mnie jeszcze Tivoli. Na pewno jak ponownie zawitam na dłużej do Kopenhagi to zajrzę tu ponownie.
Po drodze do centrum uchwyciłem jeden z bardzo wielu parkingów rowerowych w mieście.
W ogóle Dania to raj dla rowerów. Jest to jedno z nielicznych państw gdzie wzdłuż całej sieci dróg znajdują się usytuowane doń autostrady rowerowe – słowem cała Danie można zwiedzić na rowerze. Oczywiście rowery są wszędzie, zostawiane są bez przypięcia – a i kultura jazdy na nich jest daleka od tego co spotykam w Polsce.
Tivoli – park równie piękny i mimo położenia w centrum – duży, co i drogi. Karta miejska upoważniała do bezpłatnego wejścia na teren (normalnie jest ono płatne). Wewnątrz cuda i masa atrakcji – czynne do późnej nocy centrum rozrywki. Najtańsze atrakcje (kolejki, karuzele, zjeżdżalnie itd.) zaczynają się od ok 50 zł za przejazd. Oj łatwo jest się zapomnieć. Nim sie nie spostrzegłem 500 złotych mniej w portfelu było – ale naprawdę warto.
Oczywiście będąc w tym miejscu nie mogłem odebrać sobie przyjemności przejechania się kolejką Rutschebanen – najstarszym europejskim roller coasterem (i trzecim na Świecie) z 1914 roku. Przejazd rozpoczyna się bardzo spokojnie, przejeżdżamy przez ciemny tunel. W krótkim czasie kolejka wjeżdża na stromy stok, a następnie zjeżdża z niego z bardzo wysoka prędkością przejeżdżając przez kilka kolejnych tuneli. Drewniane balustrady trasy wyglądają na bardzo stare, co dodatkowo wzmaga strach i powoduje głośne krzyki wśród zjeżdżających. Oczywiście był to mój pierwszy w życiu zjazd, troszkę nieprzemyślany czego efektem było późniejsze odchorowanie kilkugodzinne – straszny helikopter miałem – ale raz się żyje.
Na pewno tylko liznąłem odrobinę miasta bo Kopenhaga to piękna stolica, bajkowa pełna atrakcji cała dobę. Mimo ciasnoty (jak dla mnie) wszystko pięknie skomponowane. Myślę, że warta jest odwiedzenia ponownie – na pewno to uczynię – bo choć to jedno z droższych miast to warte jest poświęconego czasu i ceny.
Dochodziła 1 w nocy gdy wróciłem odurzony i zauroczony miastem nie mówiąc o lekkim chorowaniu po przejażdżce w Tivoli. Przede mna krótka drzemka bo rano czas na samolot w dalsza drogę, ku Islandii.