Arkiv for: February, 2015
statki, samoloty i jesienne Lofoty – cz.1: Oslo – statki
Skoro tegoroczny wyjazd na Lofoty nie doszedł do skutku (niestety proza życia w Ojczyźnie – ale kolejny w planach, spokojnie :) ) we wspominkach wyjazdowych akurat nawiążę do listopadowego wyjazdu 2013 m.in. na Lofoty.
Jest listopad 2013 r. do głowy przychodzi mi wyjazd do Norge (będący jednocześnie prezentem dla mojej ówczesnej świeżo poznanej miłości) w którym odwiedzimy Oslo, Bodø, Lofoty i Trondheim. No to w drogę…
Mała errata – poniższe treści i obrazy tak się rozbudowały, że postanowiłem podzielić na części trzy: 1. Oslo, 2 Bodø oraz 3 Lofoty i powrót
Wylot z Gdańska a jakże w koszmarną pogodę, ale już przywykłem do takich pożegnań z Polską i powitań – tylko wytrzęsie cie jak chcesz opuścić i powrócić na tą ziemię, ot taki bufor ze światem zewnętrznym.
Kiedy przebijesz się przez ten bufor płaczu (chmury) to zawsze patrząc przez małe okienko na Świat zastanawiam się jakim pyłkiem jestem a jednocześnie podziwiam glob za jego niesamowite piękno.
Im dalej na północ tym pogodniej się robiło – jak zawsze zresztą.
I wreszcie widać moją Norwegię :) lądujemy na Torp.
Dalej trasa oklepana tj. przed terminal do autobusu – kilka km. na stację.
Po chwili w pociągu – elektroniczne monitory informują nas o kolejnych mijanych stacjach.
Za oknem towarzyszy nam fiord.
Po ok 2 h docieramy do stałej bazy w Oslo – Hostelu Anker.
Pokój bez większych rewelacji – przyzwoite lokum w samym centrum 10 min. spacerkiem od dworca i deptaka, ale czego oczekiwać za 230 NOK.
Po zrzuceniu bagażu – bo nie wspomniałem że to był pierwszy raz gdy musiał być kupiony bagaż rejestrowany wszak buty i kreacje na prezent urodzinowy musiały być – oraz przebraniu ruszyliśmy z biletami w ręku na godzinę 20-tą na miasto.
Celem był budynek Oslo Konserthus i opera Carla Orffa – Carmina Burena. Jeżeli komuś to niewiele mówi to może słyszał (z pewnością) arię “O fortuna” który poniżej:
Oczywiście nie nagrywałem nic, ani nie fotografowałem. Powiem jednak tyle, że wieczór rewelacyjny. Sam spektakl perfekcyjny, świetna akustyka, mimo odległych miejsc kapitalny widok, super ludzie-pogodni uśmiechnięci, skorzy do rozmów (nie jak u nas mruki zadufani w sobie w wystawnych strojach). W przerwach lampki wina (gratisowe), a raczej rzekłbym puchary bo nie były to małe kieliszki. Co do kreacji jeszcze to zaskoczenie było ogromne bo poza pojedynczymi przypadkami tylko my byliśmy na gal. Norwegowie przychodzili oczywiście schludnie ubrani i skromnie ale bez garniturów, krawatów i balowych sukien – ciekawe.
Aż szkoda, że tak szybko się to wszystko skończyło – wrażenie i efekt wow pozostaje jednak do dziś i mimo coraz lepszego poziomu i dostępności tego typu rozrywek w Polsce daleko nam jeszcze do takiej organizacji nawet dzisiaj. Nie wspominam o wejściu i wyjściu z sali koncertowej, żadnych przepychanek, szturmów stania w korkach i kolejkach do szatni. Nic w tym stylu. Szatnie były na poziomie -1 każdy miał swój boks (jak w szkole). Wejście na salę koncertowa to 4 kondygnacje i chyba po 7-10 drzwi więc nie było z tym problemu – mimo kompletu widzów.
Zawiedzeni – że tak szybko się skończyło a jednocześnie uskrzydleni i szczęśliwi z pięknego spektaklu powróciliśmy do hostelu. Przebieranko i na nocny spacer po Oslo – to jakby tradycja :).
Więc jest 23-cia w drodze na dach opery gdzie można pomachać nogami nad fiordem wdychając morską bryzę.
Po drodze w okolicy dworca kolejowego futurystyczna figóra która obok tygrysa fascynowała mnie i zastanawiała (cóż to?).
Tuż obok dworca opera.
Mały ludzik na dachu Oslo :)
Tu mogę siedzieć o każdej porze i zawsze – w pogodę i niepogodę.
Z opery – spacerkiem wśród pięknie oświetlonych kamienic,
dotarliśmy do kościoła tuz obok hostelu.
Po drodze narodziła się nowa świecka podróżnicza tradycja norweska – tzw kubełek szczęścia :)
mieszanka słodkości, a oto główny konsument (przyłapany na gorącym uczynku) :
Kolejny dzień spożytkowany został na odwiedzenie muzeów w mieście. Początek włóczęgostwa a jakże przy teatrze w centrum, Poniżej teatr i strzegące go pomniki w okolicy :)
w oczekiwaniu na autobus nr 30 przed teatrem
Tradycyjnie więc ląduję na półwyspie Bygdøy by po raz nie pamiętam który pochłonąć się wyprawie na tratwie – za każdym razem ta sama radość dziecka i te same odczucia, to się nigdy nie znudzi. Witaj ponownie Kon-tiki :)
Wychodząc spotkałem ptasiego żebraka który się dosiadł :) – a może po prostu chciał zapytać: “jak wrażenia?”
Obok już czekało Fram Muzeum i statek Amundsena, to też jest przeżycie.
Zejdźmy pod pokład na salony,
oraz do kuchni okrętowej,
i oczywiście do maszynowni – sprawdzić czy silniki graja jak trzeba.
Później troszkę za sterami – och by tak raz w życiu poprowadzić taki piękny, flagowy okręt ku przygodzie… marzenia,
czas na zbiórkę,
ile obowiązków – czas na odpoczynek na mostku, :)
hallo tak na dole czy będzie obiad? :)
Przepływającej łodzi odkrywców przyglądały się dziwne stworzonka,
obok odbywały się inne wyprawy, które miały jak widać nieco gorzej. :)
Nad wszystkim czuwał król zwierząt w tym rejonie, dumnie prezentując się na dwóch łapach.
Jak fantastycznie można odpłynąć w marzeniach o wyprawie ku nieznanemu – nieprawdaż?
Czas jednak odwiedzić nowe dla mnie muzeum (również obok Kon-tiki i Fram) – muzeum marynistyczne, a w nim statków, łódek i ich modeli miniaturowych jest bez liku ze wszystkich okresów.
Tu dopiero można się zatracić, chociażby sterując statkami (myślicie, że to takie proste? :) ),
a może postrzelamy z harpuna? Eeeee ciężki jak diabli…
Oczywiście jeżeli coś nie jest sklejanym modelem to można buszować w jego zakamarkach – to jest dopiero zabawa – to zaczynamy :) ,
samotny rybak w swojej dziupli na łódce – ciemno głucho do domu daleko ;) ,
zapraszam do kuchni – szef kuchni poleca.
Podczas zwiedzania zza przeszklonych okien zaglądał autentyczny kolos przepływający obok – piękne maszyny.
Po wyjściu z muzeum czas udać się do korzeni norweskiej marynistyki i prekursorów pływania po morzach i oceanach – oczywiście Wikingów.
Muzealną część zakończyć wypada w skansenie.
Przy wejściu obok kas w budynku znajduje się spora kolekcja zabawek z minionych stuleci – głównie są to lalki.
Na potężnym obszarze znajdują się liczne chatki, domki i inne budowle gospodarcze – do jednych wejdziecie, inne niestety podziwiamy z zewnątrz.
Ach zapomniałbym ja z tych wszystkich chatek zamieszkałbym tu: :)
Rodzinko – poczta przyszła,
no to najpierw do kościoła – tak bardzo charakterystycznego dla Skandynawii.
Po chwili dla ducha trzeba coś dla ciała – komu wiejskiego mleka? :)
Kiedyś było hasło (za starych słusznych czasów) “kobiety na traktory” – a tu proszę – czas więc odpalić maszynę i zająć się gospodarstwem.
I stanął :/ przecież nie dopchnę go do najstarszej (pierwszej w Norwegii) stacji paliw i co teraz?
A zwierzyna czeka na zajęcie się nią – i to nie są eksponaty :) konie parskają a świnia jak to świnia po ryjku widać – eksploruje podłoże.
A tak na koniec i na poważnie to gdzieś w biegu nabyliśmy taki oto (niskobudżetowy) wynalazek,
fuj, mało się nie strułem, gazowany sok jabłkowy – to nadawałoby się jako paliwo do traktora – “eplebensin” jakiś – nigdy więcej takich wynalazków brrr…
Spełnieni ze skansenu udaliśmy się na koniec na rejs po Oslo-fiordzie by przez chwilę być jak te wilki morskie.
Choć z reguły pieruńsko wieje na otwartym morzu i pod koniec listopada jest rześko (delikatnie mówiąc) to ja zawsze na pokładzie :)
Dla takich widoków warto przecież cieszyć oczy.
O zmroku zawracamy do przystani.
Myli się ten kto myśli że posłusznie wracam do hostelu – owszem na chwilę zajrzałem by uzupełnić płyny, spakować toboły, wrzucić do przechowalni bagażu na dworcu i w drogę tym razem do Holmenkollen = podejście do zdobycia skoczni nr bodaj 3.
Najfajniejsze było to że w Oslo jesiennie a Holmenkollen wita nas zimowo :) a śnieg to mój żywioł – wszak teren górzysty.
Nie było niespodzianki – skocznia nie zdobyta, ale przynajmniej do połowy jej wysokości doszedłem :) jakiś progres.
Po powrocie do centrum i oczywiście ugrzęźnięciu w sklepie muzycznym z którego bez CD nie wychodzę, nocnym pociągiem NSB ruszamy do Trondheim, ale to i inne pomysły, wymysły w kolejnej części…