Arkiv for: January, 2015
letni wyjazd na polanę w Karkonosze…
Lato 2012 dla odmiany postanowiłem spędzić w polskich górach. Przeglądając koncerty natrafiłem na klimatyczną imprezę pt. “Gitarą i..”. Jest to coroczna lipcowa – kultowa – impreza ongiś organizowana przez radiowa Trójkę w małej osadzie Borowice. Była “trójkowa” bo jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Obecnie Trójka organizuje tą imprezę pod pierwotną nazwą “Gitarą i piórem” – jak dla mnie ma ona jednak charakter komercyjny. Prawdziwi miłośnicy poezji śpiewanej nadal jednak spotykają się na borowickiej polanie by na kocykach posłuchać bardów.
Do spontanicznego “projektu” udało mi się namówić moją serdeczna przyjaciółkę i w piątkowy wieczór po pracy wyruszyliśmy polskimi kolejami najpierw do Wrocławia by stamtąd prywatnym busem po godzinie 20-tej udać się do Jeleniej Góry.
Problem pojawił się w Jeleniej Górze ponieważ nie znaliśmy miasta, bus zatrzymywał się na dworcu PKS i tam kończył bieg. Nasze schronisko mieściło się natomiast w zupełnie innej części miasta (przy dworcu PKP). Godzina 23-cia ciemno i co dalej?
Na szczęście zamieniliśmy parę słów z kierowcą busa i postanowił w gratisie podrzucić nas na miejsce. Samo schronisko może nie najnowocześniejsze (o charakterze szkolnej bursy) z jedną PRL-owską łazienką w podziemiach, ale miało swój urok i klimacik. :) Przede wszystkim cena i bliskość do dworca PKP (z którego mieliśmy miejski autobus do Borowic) sprawiło że zdecydowaliśmy się przekimać w tej lokalizacji.
Skoro świt udaliśmy się na dworzec kolejowy by dojechać do celu podróży.
Po 9-tej rano stary ikarusek zabrał nas w godzinna podróż w knieje. :)
W autobusie (gdzie na końcu była specjalna szyna na rowery) wzbudziliśmy zainteresowanie pewnego pieska, który podróżował w autobusie. :)
Jak to w Ikarusach bywa – strasznie trzęsie więc to cud, że pieska uchwyciliśmy. :)
W tak doborowym towarzystwie dotarliśmy na odludzie – musicie wiedzieć że prowadzi tam jedna droga – w środku kniei jest polana u podnóża Karkonoszy z kilkoma chatkami, która jak potwierdzili mieszkańcy – ożywa jeden weekend w roku przeżywając najazd fanów festiwalu.
Na miejscu byliśmy po 10-tej, ok 30 min marsz na drugi kraniec polany do pensjonatu (gdzie spędziliśmy drugą noc po koncercie), i wreszcie kwaterunek na miejscu.
Z racji odrobiny wolnego czasu – koncerty zaczynały się ok 16, kulminacyjna część imprezy natomiast ok 20-tej – postanowiliśmy przespacerować sie do Samotni.
Trasa wiodła przez Starą polanę…
..następnie Kotki – Pielgrzymy – na Słonecznik, później granią (Droga Przyjaźni) do spalonej strażnicy.
Widoki z grani na Wielki Staw:
na Samotnię (nasz cel):
oraz Strzechę Akademicką. :
Karkonosze urzekły nas:
Po pierwsze było pusto – mimo dobrej pogody!!! – cicho i spokojnie, po drugie po raz pierwszy poczułem się jak piechur.
Dotychczas jeżdżąc w góry nastawiałem się na cel = zdobywanie / zaliczanie kolejnych szczytów. Tym razem było inaczej, swobodnie, w miłym towarzystwie gaworzyłem bez ciśnienia i parcia na to by zdobywać. Cudne włóczęgostwo – nic nas przecież nie goniło, nikt nie przeszkadzał – poezja. Idziesz delektując się każdym krokiem i widokiem. Coś pięknego. Przyznaję, że od tego wyjazdu bardziej delektuję się górami (każdą spędzona chwilą) niż je zdobywam.
Na dole zajrzeliśmy do Samotni na mała przekąskę (bodaj naleśniki o ile pamiętam i herbatę). :)
Po konsumpcji i odpoczynku udaliśmy się w drogę powrotna do Borowic.
Po powrocie zahaczyliśmy o pensjonat by się przebrać, odświeżyć, zabrać kocyk i smakołyki na koncert.
Trafiliśmy akurat na koncert mało nam znanego wówczas Piotra Bukartyka. Choć docelowo czekaliśmy na koncert faworyzowanej kapeli – Raz Dwa Trzy, okazało się że Pan Piotrek Bukartyk był bezkonkurencyjny.
Powiem tyle bosko było – góry, polana, kameralne towarzystwo na kocykach, my wśród nich – leżysz patrząc w gwiazdy a Pan Bukartyk śpiewa. Oto przykłady z tego koncertu :) :
1. “Czego tylko chcesz”:
2. “Niestety trzeba mieć ambicje”
czy np “Małgocha” :)
Smaczku i uroku dodawał fakt, że Pan Piotr w utworach zawiera historie swojego życia – po prostu śpiewał o swoich historiach z życia.
Zgodnie z przyjaciółka stwierdziliśmy że koncert był cudny.
Raz dwa trzy przy Bukartyku wypadło niestety bardzo blado i niewyraziście wg mnie – i przyznam byłem troszkę zawiedziony, oto przykład:
Nie dotrwaliśmy do końca koncertu Raz dwa trzy bo znudziła nas ta melancholia a poza tym było po północy i chłód spłynął z gór na dolinę. Nie chcąc zmarznąć udaliśmy się do pensjonatu na zasłużony odpoczynek – TO BYŁ PIĘKNY I MAGICZNY DZIEŃ I WIECZÓR… :)
Rankiem nie mając jak się dostać do Jeleniej Góry (była niedziela a w tygodniu b.rzadko kursują tam autobusy) – to akurat minus władz miasta Jelenia Góra że wiedząc że jest taka impreza nie wzmacnia częstotliwości kursowania mpk – ruszyliśmy pieszo w kierunku miasta. Ku naszemu zdziwieniu po chwili zatrzymał się człowiek – fan festiwalu i zagorzały słuchacz radiowej Trójki. Okazało się że mało że podwiezie nas na stopa do Jeleniej Góry ale nawet do Wrocławia na dworzec PKP !!!! Miło. :)
Podróż minęła nam na pogaduchach. Pan opowiedział nam o zakonniku co tworzy i sprzedaje Likier Karkonoski – dostaliśmy od niego po małej butelce tegoż likieru oraz słoiczek jagód zbieranych przez zakonnika.
Tak oto spontanicznie dotarliśmy do Wrocławia. Tam mając chwilę wolny czas spędziliśmy w jednym z miejskich skwerów.
I dwa takie ujęcia uchwycone w parku a mówiące o przemijaniu… :)
Zauroczeni Bukartykiem zajrzeliśmy na rynku do Empiku – ciekawe czy przyjaciółka ma jeszcze tą płytę Bukartyka? :)
Taka spontaniczna pamiątka w podziękowaniu za towarzystwo :)
Z Wrocławia kolejową “błękitną strzała” (telepakiem jak kto woli :) ) doskrzypieliśmy się do Łodzi. Przyjaciółka zatopiła się w lekturze notatek a ja wychwytywałem zaokienne krajobrazy
To był naprawdę przyjemny weekend :)
kolejny wyjazd do Norge – tym razem marcowy weekend w Oslo
Kolejny rok (2012) nie mógł się inaczej zacząć jak tylko wyjazdem do Oslo. Wraz z dwiema towarzyszkami wylatywaliśmy bodaj z poznańskiej Ławicy
To z czego zawsze się śmieję w duszy – po lewej zdjęcie nad Polską po prawej Skandynawia – dlaczego u nas zawsze są tak grube te chmury? :) I mam tak za każdym razem, do granic Polski masakra a poza krajem słońce bądź lepsza przejrzystość.
Tak czy inaczej mój faworyzowany Wizz bez problemu dostarczył nas na lotnisko Torp. Problem tam się zaczął. I tu kolejna mini anegdotka.
Ilekroć lecę do Skandynawii, nigdy nie przytrafił mi się abym był kontrolowany. Generalnie z uśmiechem byłem witany przez celników i bez problemu przechodziłem do hali przylotów. Poza tym jednym razem. Wszystko przez koleżankę, która (w przypływie bodaj radości) żartobliwie głośno artykułowała słowo “bomba” odmieniając go chyba przez wszelkie przypadki. Efekt był taki, że została zaproszona do gabinetu na kontrolę bagażu. Zdezorientowana przestała ironizować, a że jakby nie patrzeć tworzyliśmy “paczkę” postanowiliśmy również z nią udać się do pomieszczenia. Zdziwiony obrotem zdarzeń celnik zapytał mnie dlaczego nie wychodzę do terminala tylko się cofam. Odpowiedziałem że jesteśmy z tą Panią – “Nie jesteś Norwegiem?” zapytał – odpowiedziałem mu że jestem Polakiem – odpowiedź była krótka – a to zapraszamy również do kontroli… Bez większego problemu i stresu poddałem sie kontroli i odpowiadałem celnikowi w jakim celu jedziemy i jak długo zamierzamy zostać. W duszy ucieszyłem się i zaskoczyłem jednocześnie że celnik myślał że jestem Norwegiem – to był miód na moje uszy. :)
Rutynowo sprzed dworca na stację podwiózł nas autobus.
Oto “sprawca ” naszej kontroli bezpieczeństwa :)
Nocleg jak zawsze w Ankerze – sprawdzona lokalizacja
Wieczorne spacerowanie po mieście:
– kamienice przy Karl Johans Gate,
– parlament
– okolica Spikersuppa
– ratusz jak zwykle pięknie się prezentuje
– a w porcie cumował tramwaj wodny który mimo późnej pory rozwoził mieszkańców po okolicy.
Zmęczony ale zadowolony – to jest kraj w którym doskonale się czuję.
Z racji, że zawsze staram się znaleźć “temat przewodni” dla moich wyjazdów – ten wyjazd dla mnie osobiście był odskocznią od szarej codzienności i takim spontonem pokazującym że z dnia na dzień można bez głębszego planu wyjechać sobie i spędzić fajny weekend. Dziewczyny zaś pierwszy raz były w Norwegii dlatego chciałem by odrobinę poczuły i złapały “norweskiego bakcyla”. Dla mnie zaś wizyta ponowna w tych samych miejscach to troszkę taka podróż sentymentalna.
Kolejny dzień zaczęliśmy od zwiedzenia Bygdøy i mojego ulubionego muzeum Kon-Tiki:
Od pierwszej wizyty fascynuje mnie Thor Heyerdahl i jego tratwy, są bowiem dla mnie inspiracją do dalszych wypraw.
I za każdym razem będąc tam mam inne doznania i odkrycia…
przyznacie że posąg przywieziony z Wyspy Wielkanocnej pobudza wyobraźnię,
czy chociażby malunki lub kości.
Na końcu obowiązkowy seans o wyprawie Kon – Tiki – Łukasz jakby nieobecny, poza wyprawą świata nie widzi :)
Obok Kon – Tiki znajduje się muzeum polarne Fram.
Można na tym statku odlecieć w marzeniach – żeby choć raz móc popłynąć ku przygodzie stojąc za sterami…
Wejścia do muzeum strzegą dzielni polarnicy
Okolica muzeów, pomimo aury miała swój urok
Znalazł się w tej szarości i “ptasi” model :)
było też dryfowanie w wodzie – a z dzioba krople wody płynęły.
Oprócz ptasiego modelu bardzo fotogeniczne (w oczekiwaniu na autobus) okazały się maluchy…
zawsze mnie ujmuje ich błogie spojrzenie i beztroskie dzieciństwo :)
Po krótkim odpoczynku udaliśmy się do ostatniego muzeum – muzeum Wikingów – a jakże.
Wieczorem natomiast postanowiliśmy odwiedzić górską część miasta i słynną skocznię w Holmenkollen.
Spowita mgłą skocznia ma swoja kolejna symbolikę – byłem na niej kilka razy ale nigdy nie wszedłem na sam szczyt – ciekawe. :)
Czas wreszcie kiedyś stanąć na jej szczycie. Podczas tego wyjazdu skocznia była w remoncie i i tak przedarliśmy się między odrodzeniem – nie chciałem dalszej partyzantki urządzać po prostu.
Ostatni dzień w Oslo przyniósł przepiękną wczesnowiosenną pogodę dlatego przed południem udaliśmy się do Parku Vigelanda
Piękna i ciepła aura sprawiła że mieszkańcy tłumnie spacerowali po parku
Co ciekawe na ostatnim zdjęciu para staruszków korzysta z dwuosobowego wózka – urocze. :)
Siedzą obok siebie – pierwszy raz widziałem taki pojazd – jak zawsze kreatywność i praktyczność Skandynawów mnie ujmuje.
Popołudniu natomiast wygrzewaliśmy się w porcie na słoneczku razem z innymi mieszkańcami.
Najlepsza miejscówka była jednak już zajęta :)
Tatuś w Norwegii – ważne ogniwo :)
Oczom naszym ukazywał się sielankowy i senny widok fjordu,
nad brzegiem którego królował zamek.
Co chwila przypływał statek turystyczny
bądź znikał w oddali odpływający prom.
Aż przyszedł czas by pożegnać Oslo – szkoda było w tak piękną i ciepłą pogodę wyjeżdżać, nic jednak nie trwa wiecznie.
Ostatnie spojrzenie na fiord z pociągu do Moss.
Jak Moss to Ryanair – i ostatnie spojrzenie na skąpana w słońcu Norwegię podczas startu.
Później już były chmury, chłód i dżdżysta pogoda = szara rzeczywistość Polan – do zobaczenia Skandynawio w kolejnej podróży…