sylwester w Szwecji? – czemu nie :)
Po powrocie z Trondheim zarażony podróżowaniem dokonałem kolejnej rezerwacji. Tym razem padło na Szwecję (dla odmiany).
Padło na Göteborg – była to stosunkowo najtańsza opcja w tak krótkim czasie. Tak oto za 78 zł miałem spędzić sylwestra 2010 i rozpocząć nowy rok 2011 pod chmurką w jednym z najbardziej duńskich w Szwecji miast- “bajka” pomyślałem.
Swoja podróż rozpocząłem 29 grudnia.
Pierwsza nowość czekała mnie już na lotnisku:
chodzi mianowicie o odladzanie samolotu :)
Wszystko odbyło się sprawnie i pod wieczór wylądowaliśmy w Szwecji.
Jakość zdjęcia “komórkowa” ale klimacik jest…
Z lotniska do miasta przyjechałem flybusem (oczywiście słono przepłacając o czym dzisiaj wiem).
W mieście powitała mnie rozświetlona karuzela
Metodą prób i błędów znalazłem (w jednej z pobliskich dzielnic) swój hostel i jak zwykle w Skandynawii zaszokowano mnie. Zamiast pryczy w wieloosobowej izbie dostałem skromny pokoik 2 osobowy bezpośrednio przy kuchni. A że nie było dużo gości praktycznie hostel miałem na wyłączność.
Rankiem dopiero zobaczyłem gdzie się znajduję. Przynajmniej miałem mrozek delikatny i śnieg (nie to co plucha w kraju).
Było to ciche osiedle tuż przy centrum po drugiej stronie rzeki Göta älv.
Oczywiście (niepisana tradycja :) ) pierwsze kroki skierowałem do “świątyni” fana kolei czyli na dworzec.
Trzeba przyznać, że architektonicznie budynek jest okazały.
Same pociągi już nie były z efektem “wow”.
Przy samym dworcu znajduje się Ostra Nordstan
– największe centrum handlowe Europy Północnej .
Z racji że nie przepadam za galeriami – przemknąłem się szybko alejkami pełnymi sklepów i udałem się w kierunku karuzeli.
Karuzela wydała mi się fajna okazja do zrobienia panoramy miasta z góry, więc dałem się na nią namówić, a raczej postanowiłem razem ze szwedzkimi rodzinami się nią pokręcić.
Poniżej kila zdjęć z wysokości gondolki (głównie na port i rzekę):
Kiedy mnie już “nakręciło” postanowiłem kupić jednodniową kartę miejską (powszechną w Europie Zachodniej – czemu w Polsce nie? Nie wiem. )
Daje ona możliwość tradycyjnie podróżowania komunikacją miejską oraz wstępu do muzeów i ośrodków kultury. Plan był taki by za pomocą tej karty w nowy rok dostać się taniej na lotnisko (co się udało).
Przystanki autobusowe – o ile wygodniejsze i prostsze gdy wszystko rzetelnie się wyświetla (nie to co u nas – owszem są miasta co mają tego typu systemy ale nie zawsze prawdę na nich napiszą – a szczególnie w Łodzi ).
Generalnie podróż komunikacja miejska w Skandynawii to komfort i przyjemność – zarówno estetyczna jak i zapachowa.
Jako atrakcje do zwiedzenia obrałem sobie centrum nauki Universeum.
Jest ono podzielone na kilka działów:
– Akvariehallen – strefa oceanu, fauna i flora
– Dödliga Skönheter – zabójcze piękności, poświęcone jadowitym gadom
– Explora – poświęcone człowiekowi i technologii
– Kalejdo – odkrywanie mikrokosmosu i makrokosmosu
– Regnskogen – fauna lasów deszczowych
– Vattnets väg – wodne ścieżki – poświęcone szwedzkim zwierzętom
To fantastyczne i ciekawe miejsce prezentowało się tak:
A na koniec Łukasz zasiadł w radiowozie (nie jako bandzior :p )
Bawiłem się tam jak dziecko przez wiele godzin ale robiło się późne popołudnie więc przespacerowałem się do pobliskiego parku rozrywki.
Liseberg jest największym skandynawskim parkiem rozrywki otwartym w 1923 roku. Co ciekawe w 2005 roku zostało ogłoszone najlepszym parkiem rozrywki na Świecie. Niestety większość atrakcji późnym popołudniem w sylwestra było nieczynnych (czego nie przywidziałem) ale po prostu wszyscy szykowali się do sylwestra i powitania nowego roku.
Ostatnie chwile przed sylwestrem spędziłem w hostelu pałaszując cynamonowe pierniczki przy pysznej ciepłej herbacie jednocześnie zagrzewając się i zbierając siły na nocny spacer po mieście by powitać nowy roczek.
Göteborg nocą prezentuje się równie kameralnie, a do tego przykryty śnieżną pierzynką… :)
Sylwestra i nowy rok świętowałem z mieszkańcami na centralnym placu – Götaplatsen.
Centralnym punktem placu jest fontanna Posejdona – dłuta Carla Millesa.
Przyszło mnóstwo ludzi, uśmiechniętych z szampanami i winem – częstowali mnie wkoło. Jeszcze więcej przyszło z pobliskich restauracji. Nie było żadnych “odgrzewanych” kapel (jak u nas), a o północy wszyscy odśpiewaliśmy “Ode do radości” i wówczas poczułem się wtedy Europejczykiem oraz kimś kto jest cząstką tej Europy.
Do późnych godzin nocnych przechadzałem się po mieście i nad ranem dopiero zawitałem na swoje legowisko – zmęczony ale w pełni usatysfakcjonowany. Było głośno ale spokojnie i bezpiecznie.
Ranki (jak to zawsze bywa z reguły) noworoczne bywają brutalne – tak było i wtedy, niedospany z kwaśna mina wstałem ale cóż trzeba było się ruszać na lotnisko.
Ale poranek przynajmniej był piękny – celowo cofnąłem się do miasta by po raz ostatni z wysokiego mostu podziwiać ujście rzeki Göta älv do cieśniny Kattegat.
Dla tych co chcieliby tanio dojechać na miejscowe lotnisko powiem że to karkołomne przedsięwzięcie – ale spokojnie, realne. Prawie 2 h komunikacją i 2 przesiadki,
ok 800 m. miedzy sitowiem wzdłuż pól i…
mały hangarek z barakiem zaadoptowanym na poczekalnię – ot takie małe lotnisko niskobudżetowe :)
Podróż przebiegła planowo i bez zastrzeżeń a ja lecąc wiedziałem że długo miejsca nie zagrzeję, ale o tym w kolejnym wpisie… :)